Znana aktorka opowiada o swojej pracy nad nagraniem „Dzienniczka” Siostry Faustyny, działaniach Złego, który przeszkadzał i niezwykłym śnie, którego bohaterem był św. Jan Paweł II.
Rozmowa z HALINĄ ŁABONARSKĄ, słynną aktorką, odtwórczynią m.in. roli królowej Jadwigi w serialu "Korona Królów" i autorką nagrania całego "Dzienniczka" św. Siostry Faustyny.
Jolanta Sosnowska: Pamiętasz Twoje pierwsze zetknięcie się z „Dzienniczkiem”?
Halina Łabonarska: Pamiętam dokładnie, że było to w 1983 r.
Czyli jeszcze w czasie trwania stanu wojennego?
Tak. Nie wiem już, gdzie go kupiłam, ale zdaje się, że było to pierwsze wydanie.
Trzeba sobie zdawać sprawę, że Siostra Faustyna nie była wtedy jeszcze tak znana jak dzisiaj, podobnie wizerunek Jezusa Miłosiernego nie był tak popularny. Nawet jeśli widzieliśmy Go w kościołach, nie znaliśmy tkwiącej w Nim mocy.
To prawda, dlatego siła tego pierwszego spotkania była wprost porażająca; pamiętam, że gdy zaczęłam czytać „Dzienniczek”, nie mogłam się od niego oderwać. Nic nie byłam w stanie robić, tylko całymi dniami, a nawet nocami czytałam i czytałam. Z jednej strony nie mogłam przestać, a z drugiej – nie mogłam pojąć, jak możliwa jest rozmowa z Panem Jezusem tak skromnej osoby. Nie byłam wtedy jeszcze tak głęboko osadzona w wierze jak teraz, choć byłam już na właściwej drodze. Lektura „Dzienniczka” była dla mnie naprawdę głębokim przeżyciem duchowym i pewnie dlatego zaważyła na całym moim późniejszym życiu, działaniu, otwieraniu się na wszystkie te sprawy, o których Pan Jezus mówił do św. Siostry Faustyny. Zupełnie nieprawdopodobne było tu dla mnie spotkanie człowieka z Bogiem. Marzyłam o tym, żeby i do mnie Pan Jezus tak kiedyś przemówił, ale jednocześnie myślałam, że nie jestem tego godna i że tak mało wiem o sobie samej, o mojej wrażliwości duchowej. Wtedy też jednak bardzo intensywnie rozpoczął się u mnie proces pogłębiania tej wrażliwości. Wiem, że Faustyna miała w tym swój udział, a przede wszystkim Pan Jezus, który do niej przemawiał. Poprzez „Dzienniczek” przemówił i do mnie.
Powiem Ci, że to dosyć wyjątkowa postawa jak na aktorkę, bo gdy przyjrzeć się Twoim koleżankom czy kolegom po fachu, to święte teksty, nawet jeśli je wielokrotnie recytują, czy święte postaci, które odtwarzają, rzadko odciskają piętno na ich życiu. Rola jest rolą, tekst jest tekstem, a życie życiem. Tymczasem u Ciebie prywatna lektura i fascynacja „Dzienniczkiem” prostej zakonnicy zaowocowała po latach na polu zawodowym, doprowadzając do niezwykłej spójności w Twoim życiu. Jak to się odbyło?
Myślę, że to była Boża łaska, dar Ducha Świętego, bo potem nastąpił cały ciąg różnych zdarzeń, różnych ról w teatrze i filmie. Czasem Pan nas dotyka i trzeba usłyszeć Jego głos w swoim wnętrzu, usłyszeć i chcieć te pewne myśli i pewne wskazówki przyjąć, żeby za jakiś czas znalazło to swoją puentę, swoją realizację. Przecież w 1983 r. czytając po raz pierwszy „Dzienniczek”, nie miałam pojęcia, że za 8 lat pojawi się Radio Maryja, że za 10 lat Siostra Faustyna zostanie wyniesiona na ołtarze, że wielce uroczyście będzie obchodzony Rok Wielkiego Jubileuszu 2000, w którym Apostołka Miłosierdzia zostanie ogłoszona świętą.
Twój głos w wielu kręgach, szczególnie związanych ze słuchaczami Radia Maryja, właśnie od roku 2000 nieodłącznie kojarzy się z „Dzienniczkiem”.
Przed kanonizacją św. Siostry Faustyny zwróciłam się do ojca dyrektora Tadeusza Rydzyka z propozycją nagrania wybranych z „Dzienniczka” fragmentów, w których ciężko już chora Faustyna opisywała swe duchowe uniesienia; są wśród nich wiersze o Eucharystii, Trójcy Przenajświętszej, miłości Boga. Inicjatywa ta wynikła z mojej wewnętrznej potrzeby. Nagrania tych wierszy Radio Maryja wyemitowało w dniu kanonizacji – 30 kwietnia 2000 r. – przed transmisją uroczystości z Placu św. Piotra. Odbiło się to wśród słuchaczy bardzo pozytywnym echem. Było to chyba pierwsze nagranie fragmentów „Dzienniczka”.
I w dodatku przez tak wybitną aktorkę. Nic zatem dziwnego, że nastąpił dalszy ciąg Twej radiowej przygody z „Dzienniczkiem”.
Tak, ale nie było to zwykłe nagranie, takie jak każde inne. To była moja forma modlitwy, duchowego uniesienia na falach eteru. Ja wówczas ani przez chwilę nie myślałam, że coś interpretuję, nie czułam się jak aktorka. Potraktowałam to jako dziękczynienie słane Panu Bogu za dar kanonizacji Siostry Faustyny. I taki też miało to wydźwięk. Później, po emisji, ojciec dyrektor zapytał: a może by teraz nagrać coś więcej? Pomyślałam wtedy – to jest myśl! Przecież zostawszy świętą, Faustyna jakby od nowa zaczęła swoją misję, która obejmowała ludzi na całym świecie. Nagle stała się kimś niezwykle mocnym duchowo.
Dokonało się to przy ogromnym współudziale Karola Wojtyły – św. Jana Pawła II, który od momentu objęcia krakowskiej Stolicy św. Stanisława dokładał wszelkich starań, by przywrócić światu kult Bożego Miłosierdzia oraz kult obrazu Jezusa Miłosiernego, a także rozpowszechnić Koronkę do Bożego Miłosierdzia i prawidłowo przetłumaczyć na język włoski „Dzienniczek”. Kiedy został papieżem doprowadził do kanonizacji Siostry Faustyny oraz ustanowił Niedzielę Bożego Miłosierdzia. Dziś wizerunek Jezusa Miłosiernego spotkać można w kościołach na całej kuli ziemskiej, a św. Faustyna jest najbardziej poczytną na świecie polską autorką, tłumaczoną na dziesiątki języków.
To prawda, ostatnio słyszałam od misjonarza posługującego na Czarnym Lądzie, że Jezus Miłosierny jest czczony także w jakimś małym kościele – w afrykańskim buszu. Zatem na naszych oczach ziszczają się wszystkie te dzieła, o których Pan Jezus mówił w wizjach św. Siostrze Faustynie. Chrystus zapewniał ją, że zanim ponownie przyjdzie na ziemię, Boże Miłosierdzie zapanuje nad światem i będzie dane wszystkim ludziom jako droga do przemiany ich życia.
Powróćmy do wątku dalszego ciągu nagrań dla Radia Maryja, które spowodowały, że stałaś się od tamtej pory głosem Faustyny i Jezusa Miłosiernego.
To trwa już 18 lat, bowiem po kanonizacji Apostołki Bożego Miłosierdzia nagrałam ok. 600 trwających 2–3 minuty odcinków – fragmentów „Dzienniczka” od zeszytu pierwszego do szóstego – które sukcesywnie wysyłałam do rozgłośni w Toruniu i one sukcesywnie były emitowane codziennie o godz. 15 przed Koronką do Bożego Miłosierdzia. Wybierałam wówczas szczególnie te fragmenty, które stanowiły rozmowę Siostry Faustyny z Panem Jezusem, podczas których On ją uczy, daje jej wskazówki, w których jest zachwyt Faustyny i uwielbienie przez nią Boga. Odcinki te oprawione zostały krótkim, rozpoznawalnym muzycznym dżinglem. Rzeczywiście, tak jak wspomniałaś, mój głos został przez stałych słuchaczy Radia Maryja, a także przez słuchaczy sporadycznych, włączających tę rozgłośnię właśnie na wspólne odmówienie Koronki, zaakceptowany.
Gdy przed laty zaczęłaś przyjeżdżać na spotkania patriotyczno-religijne środowiska Białego Kruka, głównie do Auli św. Jana Pawła II przy Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach, też natychmiast byłaś kojarzona z „Dzienniczkiem” i za to szczególnie oklaskiwana.
Dziękuję Wam bardzo za te spotkania, są one naprawdę niezwykłym połączeniem ducha wiary z miłością Ojczyzny, nic dziwnego, że tyle osób chce w nich uczestniczyć. W wielu innych miejscach w Polsce, dokąd przez lata przyjeżdżałam na koncerty – zarówno w wielkich, wspaniałych katedrach, jak i w skromnych kościółkach czy salkach parafialnych – też byłam kojarzona z Siostrą Faustyną. Wszyscy ci ludzie zawsze pytali mnie, gdzie można kupić moje nagrania „Dzienniczka”. A ponieważ nagrania całości „Dzienniczka” wówczas nie było, zrodziła się we mnie myśl, by się tego podjąć. Skoro od wielu osób słyszałam tyle wyrazów wdzięczności i tyle dobrych słów... Wśród nich były również stwierdzenia, że mój głos sprawia, iż wiara staje się pełniejsza. Takie opinie to wielkie wyróżnienie dla aktora. A im większa jest ludzka wdzięczność, tym większe pociąga za sobą zobowiązanie. Podjęłam więc decyzję, że muszę nagrać „Dzienniczek” w całości. Pracę tę potraktowałam w kategoriach służby, starałam się nie wysuwać siebie, swojej interpretacji na pierwszy plan, a schować za tymi, których swym głosem prezentuję. Starałam się być w cieniu. Służąc oddaję innym swój głos i swoje umiejętności, które otrzymałam od Boga w darze. Sama z siebie nic bym przecież nie mogła.
Postanowiłaś jednak podjąć się tytanicznej pracy nagrania z własnej potrzeby serca i poczucia wdzięczności całości „Dzienniczka” w studio dźwiękowym prowadzonym przez Twego średniego syna – 28-letniego dziś Piotra. Odbywało się to zatem w rodzinnej atmosferze.
Piotr co prawda skończył psychologię, ale z zamiłowania jest kompozytorem i realizatorem dźwięku. Komponuje muzykę do spektakli teatralnych i telewizyjnych. Często współpracuje z moim najstarszym synem Wawrzyńcem Kostrzewskim, który jest reżyserem. Ta współpraca moich synów, która trwa już od kilku lat, uświadomiła mi, że mam teraz możliwość spokojnie zabrać się za realizację „Dzienniczka”, korzystając przy tym z umiejętności Piotra. Syn był zdumiony i zachwycony jednocześnie, że chcę podjąć się tego wielkiego przedsięwzięcia: przeczytania 600 stron tekstu. Przystał na nie z ochotą, choć wiedział, że będzie to dla mnie wielki wysiłek. Mieliśmy świadomość, że musimy to bardzo rozłożyć w czasie, bo zarówno ja pracowałam jeszcze w teatrze, jak i Piotr miał swoje zobowiązania zawodowe. W jego skromnym studio nagraniowym, które doposażone zostało wówczas w świetne mikrofony przez Joannę i Piotra Grzybowskich, za co im w tym miejscu bardzo serdecznie dziękuję, zaczęliśmy od lutego 2014 r. nagrywać stopniowo fragment po fragmencie. Praca nad „Dzienniczkiem” była wyjątkową duchową przygodą, która na dodatek musiała trwać tyle, ile trwała. Nie byłam w stanie nagrywać jednorazowo więcej niż dwie godziny z przerwami.
Z powodu głosu, który musiałaś oszczędzać?
Nie, z powodu ogromnego ładunku duchowego, który zawiera się w „Dzienniczku”. Nie sposób mówić tego tekstu tak po prostu – na ilość. Musiałam przerywać, żeby przemyśleć i przeżyć to wewnętrznie. To nie jest rola, nie jest to też nagrywanie powieści. Ten czytany przeze mnie „Dzienniczek”, który się teraz ukazał, to nie jest w żadnym wypadku zwyczajny audiobook. Przy „Dzienniczku” wiedziałam, że jeśli danego dnia moja głowa i moje serce są już napełnione treścią, której już więcej w sobie nie pomieszczę, trzeba przerwać. Nieraz trwało to nawet przez dwa, trzy dni, zanim mogłam podejść do następnego odcinka. Wymagało to ode mnie sporej mobilizacji wewnętrznej, duchowej. Gdy nagrywałam „Dzienniczek”, działy się poza tym różne dziwne rzeczy.
Czyżby działanie Złego, który przeszkadzał, jak ma to w zwyczaju, gdy chodzi o Boże Miłosierdzie?
Tak, my w to wierzymy, dlatego rozumiemy się w pół słowa, choć może niektórzy popukają się w tym miejscu w czoło. Zachorowałam pierwszy raz w życiu – ni z tego, ni z owego – na zapalenie płuc. Później też kilkakrotnie dostawałam wieczorami gorączki ponad 39 stopni. Poza tym nagle w studio nagraniowym zaczynało się coś psuć, sprzęt odmawiał posłuszeństwa, wszystko milkło. Wtedy zaczynałam modlić się o wstawiennictwo św. Faustyny, a po chwili znów można było kontynuować pracę. Także dzięki Duchowi Świętemu i wstawiennictwu Faustynki prace nagraniowe dobiegły do szczęśliwego końca. Potem mój syn Piotr zajął się obróbką całego materiału, co zajęło kolejne pół roku.
Oprawa muzyczna, która towarzyszy nagraniu „Dzienniczka”, ma ponoć niezwykle ciekawą inspirację.
Wiadomo było, że taka oprawa jest niezbędna, ale nie wiedzieliśmy, co będzie ją stanowić. Nie chcieliśmy niczego gotowego, oryginalną muzykę miał skomponować Piotr. Podczas nagrywania płyty nadszedł czas, kiedy intensywnie zajmowałam się i duchowo obcowałam z św. Janem Pawłem II – wystąpiłam z jego „Homiliami wielkopolskimi” w poznańskiej katedrze podczas Verba Sacra, opracowałam i poprowadziłam opartą na jego rozmyślaniach Drogę Krzyżową do Krynicy i na Jasną Górę, 27 kwietnia 2014 r. była jego kanonizacja, na którą pojechałam do Rzymu. A potem, 6 maja nad ranem, przyśnił mi się niespodziewanie św. Jan Paweł II, który wyglądał tak, jak w 1999 r. na rynku w Wadowicach. Była to jakaś uroczystość w jakimś wielkim mieście, w tle zawieszony był ogromny telebim. Do Ojca Świętego zaczęli zbiegać się różni ludzie, a pośród nich ja. Bardzo uśmiechnięty papież śpiewał właśnie swoim mocnym, męskim głosem pieśń, która brzmiała jak kanon. Miała proste słowa: „Będę śpiewał chwały pieśń. Będę śpiewał chwały pieśń”. Podbiegłam do Jana Pawła II. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się i powiedział: „Graj!”. Rzeczywiście, trzymałam w ręku gitarę; kiedyś faktycznie uczyłam się gry, ale na skrzypcach. Powiedziałam więc: „Nie umiem grać na gitarze”, na co Ojciec Święty powtórzył: Graj!”. No i zaczęłam grać na jednej strunie tę melodię, a głos śpiewającego do mego akompaniamentu Jana Pawła II potężniał coraz bardziej. Wszyscy się do tego śpiewu włączyli, ja także. W momencie, gdy śpiewany przez nas kanon osiągnął największą moc, obudziłam się. Muzyka nadal brzmiała w moich uszach. Zerwałam się więc na równe nogi i podbiegłam do terminarza, w którym szybko narysowałam pięciolinię, a na niej niezdarnie, w pośpiechu, zapisałam nuty tego kanonu. Ale jakoś potem o tym zapomniałam. Przypomniałam sobie dopiero, gdy Piotr pod koniec nagrań wspomniał, że skomponuje do nich muzykę. Zaczęłam zastanawiać się nad znaczeniem tego snu – dlaczego Jan Paweł II zostawił mi te nuty? Powiedziałam o tym synowi, a on oznajmił, że to zaaranżuje i wykorzysta, skoro muzyka ta spłynęła do nas z innego świata. I tak też zrobił. Dodał też chóry i brzmi to bardzo pięknie. Dodatkowo zaś podkreśla związek Papieża Polaka z Faustyną i Bożym Miłosierdziem.
Dla ludzi, którzy mają bliski kontakt w modlitwie z Panem Bogiem i ze świętymi, taka opowieść stanowi rzecz normalną i silnie do nas przemawia.
Najnowsze
Czarnek: Hołownia szaleje, nie uznaje Sądu Najwyższego, który zatwierdził go jako posła na Sejm
Bronią swoich! Sejm odrzucił wniosek o uchylenie immunitetu Frysztakowi
Radni chcą skontrolować klub piłkarski WKS Śląsk Wrocław
Ostre słowa Kowalskiego: chce, żeby ten tchórz minister Kierwiński w końcu wyszedł!