"Możliwe wprowadzenie przez Niemcy kontrol na granicy z Polską to element zaburzenia pewnej dyskusji politycznej w Polsce", uważa szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz. Jego zdaniem, "to nie przypadek, że szef PO Donald Tusk i kanclerz Niemiec Olaf Scholz mówią tym samym językiem ws. migracji".
Polityk pytany był dziś w Polsat News, czy odbiera to jako ruch wrogi, nieprzyjazny, jeśli potwierdzą się doniesienia medialne, wedle których w środę Niemcy mają ogłosić tymczasowe kontrole na granicach z Polską i Czechami.
"Myślę, że jest to oczywiście także element zaburzenia pewnej dyskusji politycznej w Polsce, debaty, także z uwagi na prowadzoną kampanię. Nie jest przypadkiem, nie jesteśmy naiwni, nie jesteśmy dziećmi, że tym samym językiem mówi (szef PO) Donald Tusk i (Olaf Scholz) kanclerz Niemiec. Niemożliwe, aby to był zwykły przypadek", podkreślił.
Według Przydacza, nie chodzi o język, a przekazywaną treść w sprawie migracji. Zaznaczył, że "być może przypadkowo" na dwa tygodnie przed wyborami ta treść "jest identyczna, jeżeli chodzi o kwestie bezpieczeństwa". Przypomniał, że w 2014 roku "rządy PO chciały doprowadzić do przymusowej relokacji".
Wczoraj rzecznik rządu Piotr Müller powiedział, że rząd rozważa kontrole na granicy polsko-niemieckiej, gdyż obawia się ruchu migracyjnego z Włoch.
Tego samego dnia portal „Deutschlandfunk” podał, że Nancy Faeser, federalna minister spraw wewnętrznych, dopuszcza wprowadzenie stacjonarnych kontroli granicznych. Podkreśliła przy tym, że postrzega to jedynie jako dodatkowe narzędzie walki z nielegalną imigracją, ponieważ bardziej skuteczne są kontrole wyrywkowe.
Premier Mateusz Morawiecki powiedział w poniedziałek, że polecił szefowi MSWiA, aby na granicy polsko-słowackiej kontrolować busy i samochody, którymi mogą podróżować migranci niemający prawa wjazdu do Polski.