Metoda „na nauczyciela”, czyli jak liberalne media walczą z politykami prawicy. Tym razem padło na Tobiasza Bocheńskiego
Przebieg zdarzeń jest następujący. Mało znany dotąd (choć nie znaczy to, że nie liczący się!) działacz prawicy, zaczyna być coraz bardziej widoczny na naszej scenie politycznej. Zostaje na przykład prezydentem, premierem, albo kandydatem na prezydenta stolicy państwa. Zaczynają się nim interesować, co jest całkowicie zrozumiałe, media. Zainteresowanie to jednak w przypadku ich liberalno-lewicowej części jest zazwyczaj dość specyficzne. Nie chodzi bowiem o to, by przedstawić, nawet krytycznie, poglądy polityka, ale o to, by go zniszczyć, a jeszcze lepiej ośmieszyć. Temu ostatniemu celowi służyć ma m. in. działanie, które roboczo możemy określić metodą "na nauczyciela". Polega ona na znalezieniu przez media jakiegoś dawnego pedagoga polityka, który to pedagog gotów jest powiedzieć o swoim byłym wychowanku jak najgorsze rzeczy. Jak najgorsze - przynajmniej według jego mniemania.
Taką metodę zastosowano po raz pierwszy wobec prezydenta Andrzeja Dudy, odnajdując jego byłego promotora pracy doktorskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim prof. Jana Zimmermanna, który ochoczo zaatakował swojego wychowanka w kilka miesięcy po jego wyborze na głowę państwa. Zimmermann zarzucił mu wówczas łamanie konstytucji. Zarzut ten profesor powtarza do tej pory, gdy tylko liberalno-lewicowe media uznają za potrzebę jego postać "odkurzyć". Czasami Zimmermann ubolewa dodatkowo nad charakterem Dudy, sugerując, że sporo o nim wie i o wielu sprawach prywatnych mógłby napisać, ale "nie jesteśmy przecież w Ameryce". Insynuacja to także metoda politycznej walki, panie profesorze?
Zimmermann, choć nie mówi tego wprost, opowiada się wyraźnie po stronie dawnej opozycji, a obecnej władzy. Dowodem na to jest choćby jego aprobata dla wkroczenia policji do Pałacu Prezydenckiego i aresztowanie znajdujących się tam, jak stwierdza - "przestępców" Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. "Jestem wstrząśnięty, nie tego go uczyłem", dostało się przy okazji prezydentowi (w wypowiedzi Zimmermanna dla gazety.pl), który tych "przestępców ukrywał".
Swoistą cenzurkę wystawił swemu byłemu uczniowi - w tym przypadku był to Mateusz Morawiecki - także Marek Jędrychowski, nauczyciel WOS w jednym z wrocławskich liceów. Pedagog z długoletnim, jeszcze peerelowskim, stażem, miesiącami ubolewał nad "porażką pedagogiczną", jako okazał się dla niego premier. Według Jędrychowskiego, Morawiecki nie stosuje się [wypowiedź dla wyborczej.pl pochodząca z czasów, gdy Mateusz Morawiecki stał na czele rządu - przyp. red.] do zasady trójpodziału władz, cechować ma go też "brak zrozumienia istoty demokracji i roli opozycji".
Jędrychowski "jeździł" po Morawieckim przez długie miesiące. Choć bardzo się starał, stwierdzając np. w wypowiedzi udzielonej "SE", że "wstydzi się za swojego byłego ucznia", pedagog swojego celu, jakim był mandat w Sejmie - zdobyty oczywiście z listy Tuska - nie osiągnął. A miał takie ambitne plany, dotyczące tego "czego on to nie powie", jak tylko spotka na Wiejskiej Morawieckiego.
"Zapytam go wprost: jak może tak bezczelnie kłamać" - zapowiadał Jędrychowski, buńczucznie dodając, że oczekuje iż "Mateusz będzie się do mnie zwracać tak jak w liceum, czyli "panie profesorze"".
O ile znalezienie pedagogów "wstydzących się" za Dudę i Morawieckiego i kajających się, że politycy ci są ich "osobistymi porażkami", zajęło liberalno-lewicowym mediom nieco czasu, to w przypadku Tobiasza Bocheńskiego metoda "na nauczyciela" została zastosowana w tempie ekspresowym. Jeszcze w tym samym dniu, w którym Jarosław Kaczyński, przedstawił Bocheńskiego, niedawnego wojewodę mazowieckiego, jako kandydata Prawa i Sprawiedliwości na prezydenta Warszawy, na portalu Onet pojawiła się obszerna wypowiedź jego dawnego nauczyciela w łódzkim XXVIII LO. Marcin Gołaszewski nie zaczął odkrywczo - i on uznał swojego byłego ucznia za "porażkę wychowawczą".
Dalej było już jednak zdecydowanie "ciekawiej". "Poznałem go [Tobiasza Bocheńskiego - przyp. red.] w liceum, w 2005 r. Ja byłem wtedy świeżo po studiach, zapalony do pracy z młodymi ludźmi. A on, jak go zacząłem uczyć niemieckiego, od razu "stanął okoniem". To się wywodziło z jakichś antyniemieckich fobii. Z nauki niemieckiego zrezygnował. Z niechęci do kraju i do języka, jak mi się wydaje. Wybrał francuski" snuł opowieść Gołaszewski, który jest obecnie szefem łódzkiej Rady Miejskiej z Nowoczesnej.
"Odkąd go pamiętam z liceum, niezwykle krytycznie podchodził do jakichkolwiek relacji polsko-niemieckich. Był dość wyrazistym uczniem, miał swoje zdanie i zawsze był krytyczny wobec Niemiec. Ja, jako młody nauczyciel, próbowałem inicjować jakąś dyskusję w klasie, ale do Bocheńskiego jakby argumenty strony przeciwnej nie docierały. Bo on wiedział swoje i tego się trzymał. Zasklepiał się w swojej antyniemieckiej fobii. To o tyle krępujące, że miastami partnerskimi Warszawy są tak Berlin, jak Dusseldorf", podkreśla były belfer Bocheńskiego.
Jeżeli coś w tych kuriozalnych opiniach zastanawia to nie ich treść, ale szybkość ich publikacji. Ekspresowe znalezienie dawnego nauczyciela Bocheńskiego, przeprowadzenie z nim rozmowy i jej natychmiastowa publikacja świadczyć mogą tylko o jednym - dużej nerwowości panującej w obozie liberalno-lewicowym. ONI dobrze wiedzą dlaczego boją się tego konkurenta Trzaskowskiego!
I jeszcze jedno, żadne z liberalno-lewicowych mediów nie przeprowadziło tak demaskatorskich "śledztw" jeżeli chodzi o polityków z innych opcji niż PiS. Nie znalazł się żaden chętny do wynurzeń były nauczyciel Hołowni, Tuska, Sienkiewicza, czy Bodnara?
Szybko im idzie. PAD ma swojego Cimermana, na PMM też się jakiś antypisowski nauczyciel chciał wylansować, teraz kolej na Bocheńskiego. https://t.co/jA1THoblk5 pic.twitter.com/JcQ6WCJudw
— Stanisław Żerko (@StZerko) February 3, 2024