Portal wpolityce.pl przekazał, że na większości z 200 próbek przekazanych przez Prokuraturę Krajową w maju 2017 r. laboratorium podległemu brytyjskiemu ministerstwu obrony odkryto ślady substancji używanych do produkcji materiałów wybuchowych, w tym trotylu. - Ustalenia Brytyjczyków są nadzwyczaj wartościowe
Portal telewizjarepublika.pl rozmawiał z wdową po Tomaszu Mercie, panią Magdaleną Mertą, która skomentowała doniesienia dotyczące wyników badań laboratorium podległemu brytyjskiemu MON.
- Kwestia obecności materiałów wybuchowych powraca po raz kolejny. Zostały one oznaczone swojego czasu przez św. pamięti prof. Trelę. Mieliśmy też śledztwo Cezarego Gmyza i jego ustalenia. Może warto wspomnieć, że kwestia wybuchów przewijała się w śledztwie od samego początku. Pierwszy mówił o tym jeszcze w kwietniu 2010 Szojgu. Po drugie, Rosjanie przysłali plan wrakowiska z oznaczeniem miejsca, gdzie napisali „strefa wybuchu” a Miller tchórzliwie tłumacząc to na Polski zrobił z tego strefę pożaru co wielokrotnie powracało w ustaleniach zespołu parlamentarnego, to był element kłamstwa – ale kłamstwa Polskiego a nie Rosyjskiego. Odgłos detonacji powtarzał się w zeznaniach osób które były na płycie lotniska rosyjskiego, było to bardzo spójne - powiedziała.
Magdalena Merta stwierdziła, że ustalenia strony brytyjskiej mogą mieć znaczenie przy udowadnianiu, że wybuch był elementem zamachu.
- Ten histeryczny opór przeciwko uznaniu, że doszło do detonacji zaczyna się jeśli dobrze pamiętam od raportu Anodiny. O na pierwsza pomija całkowicie ten wątek, nie ma już tam tego, że coś wybuchło. Natomiast między wybuchem jako takim a udowodnieniem zamachu, jest jeszcze długa droga. To że wiedzieliśmy że coś wybuchło nie było dowodem na zamach. Ustalenia Brytyjczyków a wcześniej prof. Treli, są nadzwyczaj wartościowe w moim przekonaniu - podkreśliła.