Prezydent Bronisław Komorowski miał być świadkiem w procesie dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego i płk. Aleksandra L., oskarżonych o płatną protekcję przy weryfikacji b. żołnierza WSI. Rozprawę wyznaczono na środę, jednak prezydent w tym czasie będzie z wizytą w Berlinie.
- W ciemno można było założyć, że Komorowski do sądu nie przyjdzie - mówiła w Telewizji Republika dziennikarka śledcza „Gazety Polskiej” Anita Gargas. - Nie chce odpowiadać na pytania Sumlińskiego, a dziennikarz przygotował ich niemal 200, bo jak ognia boi się tej sprawy - dodała.
Jak tłumaczyła, afera marszałkowa, bo tak nazwano sprawę, której proces dotyczy, to próba wrobienia w korupcję i handel dokumentem dotyczącym weryfikacji b. funkcjonariuszy WSI członków Komisji Weryfikacyjnej WSI kierowanej przez Antoniego Macierewicza.
Przypomnijmy, że w grudniu 2009 r. Sumliński (który w wypowiedziach dla mediów występuje pod nazwiskiem) i L. zostali oskarżeni przez warszawską prokuraturę o powoływanie się od grudnia 2006 do stycznia 2007 r. na wpływy w Komisji Weryfikacyjnej WSI i podjęcie się - w zamian za 200 tys. zł - załatwienia pozytywnej weryfikacji oficera WSI płk. Leszka T. Ten oficer tajnych służb wojska jeszcze z PRL ostatecznie został negatywnie zweryfikowany.
Śledztwo zainicjował Leszek T., który nagrywał rozmowy z płk. L. i Sumlińskim. W listopadzie 2007 r., po przegranych przez PiS wyborach, zawiadomił o sprawie ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, który poinformował o niej ABW. Śledztwo trwało od grudnia 2007 r. W maju 2008 r. ABW przeszukała mieszkania członków Komisji Weryfikacyjnej WSI Piotra Bączka i Leszka Pietrzaka.
- Komorowski, będąc jeszcze marszałkiem Sejmu, dokonał niesłychanych akrobacji - wezwał szefa ABW mówiąc, że ma ważnego świadka. Okazało się, że chodziło o płk. Tobiasza, co poskutkowało tym, że przewieziono go do ABW i tak się zaczęła mętna afera wymierzona przeciw weryfikatorom - wyjaśniała Gargas.
Zdaniem Anny Gielewskiej, dziennikarki tygodnika „Wprost”, nawet gdyby Komorowski pojawił się w sądzie jako świadek, jego zeznania nie zepsułyby jego kariery politycznej.
- W całej historii najważniejsze jest to, że na etapie weryfikacji z Komisji Weryfikacyjnej wyciekały dokumenty - powiedziała w nawiązaniu do publikacji tygodnika z początku sierpnia. „Wprost” podał, że jest w posiadaniu dokumentów, na których podstawie miał być stworzony aneks do raportu z weryfikacji WSI. Jak pisał tygodnik, z dokumentów wynika m.in., że autorzy aneksu mieli informacje mające obciążyć Komorowskiego. W dokumentach nazwisko prezydenta miało się pojawiać trzykrotnie. Według "Wprost" weryfikatorzy przypisywali mu, że patronował podejrzanej fundacji, która wyłudzała pieniądze Wojskowej Akademii Technicznej, używał materiałów WSI do niszczenia podwładnych i wreszcie – że miał kontakty z międzynarodowymi handlarzami bronią.
- Nic takiego nie wyciekło z WSI - odparł Gielewskiej Michał Karnowski z „W Sieci”. - To tylko spekulacje medialne - dodał. Jak powiedział, związki Komorowskiego z WSI to sprawa znana. - Likwidując WSI Macierewicz dokonał wielkiej rzeczy - owszem, b. funkcjonariusze tej peerelowskiej służby mają nadal kontakty w biznesie, mogą nadal wiele zdziałać, ale nie mogą już w majestacie prawa rozbijać redakcji prasowych, czy prawicowych partii politycznych. Dzięki pracy Macierewicza w tym kraju trochę swobodniej się oddycha - mówił Karnowski.
Jak tłumaczył, PiS powinien poprzeć wniosek o powołanie komisji sejmowej ds. przebiegu procesu weryfikacji WSI, ponieważ: „Polacy w końcu dowiedzieliby się, czym tak naprawdę były WSI. A Macierewicz nie ma się o co obawiać, bo umie bronić swoich racji”.