Fałszywa alternatywa Rafała Trzaskowskiego
Kandydat Koalicji Obywatelskiej w wyborach prezydenckich krytykuje jeden z głównych tematów kampanii Andrzeja Dudy, jakim są duże projekty inwestycyjne. Trzaskowski ma do tego typu planów inne podejście, w zamian proponuje przedsięwzięcia o charakterze lokalnym.
Tymczasem i jedne i drugie są potrzebne i w żadnym wypadku się nie wykluczają. W swoim przekazie wyraźnie zaznacza to obecny prezydent. Wskazuje na konieczność powołania Funduszu Inwestycji Samorządowych z budżetem na poziomie nawet 30 miliardów złotych. Jednocześnie Andrzej Duda wspiera takie projekty jak przekop Mierzei Wiślanej czy Centralny Port Komunikacyjny. Dla Trzaskowskiego zaś trzeba wybrać: albo strategiczne inwestycje realizowane przez państwo albo znacznie mniejsze projekty samorządowe.
Podejście włodarza Warszawy nie powinno specjalnie zaskakiwać. To znane w jego kręgach politycznych nastawienie, które określić można jako mikromanię lub imposybilizm. Prawdopodobnie wynika ono z kompleksów i braku wiary we własne umiejętności organizacyjne. Taka postawa była już artykułowana przez środowisko Trzaskowskiego przy okazji dwóch kampanii wyborczych, prezydenckiej i parlamentarnej w 2015 roku. To wtedy padły deklaracje, że pieniędzy na programy społeczne PiS nie ma i nie będzie. To wtedy straszono Polaków krachem finansów publicznych i załamaniem gospodarczym, jeśli do polskich rodzin trafi 500 plus. Mottem ówczesnej władzy była zaś „ciepła woda w kranie”, po rządzących nie należało się zatem spodziewać zbyt wiele. Poprzeczka była zawieszona na poziomie zlewu.
Teraz podobną logikę słychać w wypowiedziach prezydenta stolicy. Ambitne plany inwestycyjne, które mogą być impulsem rozwojowym dla całej polskiej gospodarki spotykają się z drwinami z jego strony. Tego nie da się zrobić – wynika z przekazu Trzaskowskiego. Dajmy sobie spokój z takim rozmachem, budujmy baseny i chodniki, a nie porty komunikacyjne. Mówi zatem o „inwestycjach za rogiem” jako o jednym z trzech filarów swojego programu.
W ostatnich dwóch latach kandydat Koalicji Obywatelskiej na prezydenta dał się poznać jako kiepski organizator, salwy śmiechu wzbudzały projekty warszawskiego ratusza w rodzaju strefy relaksu czy wypasu kóz nad Wisłą. Na oba przedsięwzięcia poszły setki tysięcy złotych i oba zakończyły się spektakularną klapą. Do dziś ludzie łapią się za głowę słysząc o porozstawianych na Placu Bankowym paletach, na które miasto wydało prawie milion złotych, i które ze względu na lokalizację kojarzą się z wieloma rzeczami, ale na pewno nie z relaksem. Ratusz skompromitował się też wspomnianym wypasem kóz, na który wydano niemal 100 tys. zł, i w efekcie którego większość zwierząt padło. Strach bierze na samą myśl, że podobne inicjatywy Trzaskowski miałby wspierać jako głowa państwa.
Swoim planem gospodarczym daje on zresztą do zrozumienia, że o tematyce ekonomicznej nie ma zielonego pojęcia. W postpandemicznej rzeczywistości rola Polski w światowym obiegu gospodarczym może wyraźnie wzrosnąć. Aby sprostać temu wyzwaniu potrzebujemy m.in. wysokiej jakości infrastruktury transportowej, jej brak to wciąż jedna z barier rozwojowych naszego kraju. Samorządy nie wyręczą tutaj państwa, nie taka jest też ich rola.
Prezydent ma w Polsce szczególną funkcję do spełnienia, niekoniecznie związaną z gospodarką. Chociaż nie odpowiada bezpośrednio za realizację inwestycji czy kluczowe wskaźniki makroekonomiczne, to jednak może wiele działań rządu w tym obszarze wspierać lub blokować. Obecnie głowa państwa i większość parlamentarna mają jasną i spójną wizję rozwoju naszego kraju. Wizja ta łączy w sobie ambitne działania na poziomie krajowym ze wspieraniem inicjatyw lokalnych. Trzaskowski proponuje zamiast tego inwestycje za rogiem. Najbardziej znane przedsięwzięcia w jego wykonaniu nie napawają jednak optymizmem.