Ewa Stankiewicz mocno odpowiada Markowi Pyzie! "Potwierdzono istotne fakty! To nie jest przełom?"
- Początek zniszczenia samolotu i przyczyna destrukcji. Kluczowe dowody zostały ustalone ponad wszelką wątpliwość. Zbadano i potwierdzono istotne fakty, które przeczą wersji forsowanej przez raporty MAK i Millera. To nie jest przełom? - pyta Marka Pyzę z wpolityce.pl i "Sieci" dziennikarka i reżyserka Ewa Stankiewicz.
Zrobiliśmy krok milowy w wyjaśnieniu katastrofy smoleńskiej. Konieczne są badania w niektórych dziedzinach jednak kluczowe dowody dotyczące przyczyny zniszczenia samolotu zostały ustalone, wielokrotnie zweryfikowane, potwierdzone i opublikowane. Ich intencjonalne pominięcie było bazą do fałszywych hipotez raportów MAK/Millera.
Dlatego niewyobrażalne byłoby pozostawienie raportu Millera jako obowiązującego w świetle wiedzy, którą przynosi obecny raport techniczny.
CO ZOSTAŁO USTALONE?
Nieprawdą jest, że nie za wiele wiemy, a żeby się czegoś dowiedzieć, potrzebujemy wyliczonych przez Marka Pyzę trzech konkretnych rodzajów badań. Wiele kluczowych faktów zostało ustalonych. W tym fakty podstawowe. Przyczyną utraty sterowności była eksplozja w lewym skrzydle w rejonie przed tzw. brzozą Bodina, a główną przyczyną zniszczeń samolotu była eksplozja centropłatu, który znajdował się jeszcze w powietrzu. Odsyłam po dowody do raportu, który w większości składa się z ustaleń faktów – i właśnie dlatego tak trudno go zaatakować. To potężna porcja wiedzy co do ustaleń stanu faktycznego i... bardzo niewiele konkluzji. Jednak fakty mówią za siebie, więc próbuje się je przemilczeć lub przeinaczyć. Pozostałe do zrobienia badania mają potwierdzić już te przeprowadzone albo przynieść wiedzę w niektórych tylko dziedzinach. Fakt zlecenia części z tych badań na zewnątrz był podyktowany atakami na autorytet komisji. I oczywiście te ataki z komisji przenoszą się na ciała podwykonawcze, stale kreując niespokojną atmosferę pracy.
Generalnie w kontekście badania katastrofy smoleńskiej od lat próbuje się tworzyć w Polsce taki obraz, że skoro Rosjanie trzymają wrak i zafałszowali dowody, to nigdy nie dowiemy się prawdy. Wiele katastrof lotniczych było z powodzeniem całkowicie wyjaśnionych, choć badający je eksperci byli w posiadaniu materiału znacznie uboższego niż ten, którym dysponuje podkomisja smoleńska. Codziennie wiele procesów sądowych prowadzi się na podstawie poszlak. Większości udaje się z powodzeniem przeprowadzić przewód dowodowy. W przypadku procesów poszlakowych najistotniejsza jest spójność – by nie odrzucać dowodów, które nie pasują do hipotezy (tak jak to zrobił MAK/Miller) ale odwrotnie: odrzucać hipotezy, które nie wyjaśniają ustalonych dowodów. W tym wypadku mieliśmy do czynienia z fałszowaniem dowodów, jednak są dowody niepodważalne: dziesiątki tysięcy zdjęć pod różnym kątem, z różnych niezależnych niewiedzących o sobie źródeł, z różnego i tego samego czasu, zdjęć tych samych obiektów pod różnym kątem – weryfikujących się wzajemnie. Niepodważalnymi dowodami są prawa natury. Niezwykle istotna jest również spójność obrazu zdarzeń, na który wskazują wielokrotnie potwierdzone, weryfikujące się wzajemnie ustalenia, obliczenia, eksperymenty.
Mamy bardzo szczegółową wiedzę, w których miejscach upadły poszczególne odłamki. Co zostało przeniesione, a co ponownie zabrane i podmienione. Wiemy też w jakim przedziale czasowym to się działo. Model rekonstrukcji miejsca oddzielenia lewego skrzydła został zrobiony tak dokładnie, że specjaliści zagranicznego instytutu współpracującego przy badaniu katastrofy nie mogli nadziwić się, że zrobiła to ręka ludzka. Po wprowadzeniu do komputera skanu tego modelu, podniesieniu do skali 1:1 i porównaniu ze skanem realnego skrzydła bliźniaczego Tupolewa wszystko zgadzało się co milimetra, co do jednego nitu!
Jeśli ten raport techniczny nie jest przełomem, to co nim jest? Wspomniana już precyzyjna rekonstrukcja lewego skrzydła, zwłaszcza miejsca oddzielenia końcówki, którą według raportów MAK/Millera miała odciąć brzoza, pokazuje wyraźnie, że żadne drzewo nie przeszło przez to skrzydło. Nie ma po nim śladu. Wyraźnie pokazuje za to epicentra wybuchów w skrzydle, czyli odkształcenia materiału promieniście z poszczególnych punktów. Na linii odcięcia końcówki lewego skrzydła zostały znalezione i pokazane dowody na eksplozje – loki powybuchowe - co widać na opublikowanym przez komisję bogatym materiale zdjęciowym. Literatura fachowa mówi o tym, że taka postać zniszczenia materiału, czyli zagięcia ponad 360 st. wokół osi równoległej do toru lotu – może w tych okolicznościach być spowodowana wyłącznie przez eksplozje. Jednym z wielu dowodów jest liczba i rozrzut szczątków kilkumetrowej kuchni samolotowej, która rozprysnęła się na przestrzeni 1300 m kw. na boki (nie w linii toru lotu). To tylko kilka dowodów na eksplozje, wyliczonych na końcowej stronie raportu, których nie ma potrzeby tutaj powielać, jeśli założyć, że raport czyta się ze zrozumieniem.
Nie odniosę się tu do zarzutu o braku nowości – w przypadku takiego raportu nie o newsy chodzi.
To nieprawda, że na wyjaśnienie katastrofy musimy długo jeszcze poczekać (a może nigdy się nie dowiemy?). Komisja w raporcie technicznym celowo nie formułuje w dużej mierze wniosków. Właśnie na tym polega siła raportu: zebranie i wyliczenie dowodów, które aż krzyczą. To nie jest rezultat ostatnich kilku nocy, ale lat pracy. Każdy, kto stawia hipotezę, musi zmierzyć się z tymi ustaleniami. Marek Pyza pisze, że stawiane przez komisję hipotezy o wybuchach są oczywiście prawdopodobne, a poszlakami są tu m.in. obrażenia i rozmieszczenie ciał ofiar, sposób rozczłonkowania samolotu czy wcześniejsze badania na okoliczność występowania śladów materiałów wybuchowych. Chyba nie czytaliśmy tego samego dokumentu. Twarde dowody w tym omówieniu Marek Pyza pomija, skupiając się na rzeczywiście najsłabiej udokumentowanej sferze badań ciał ofiar. Nieprawdą jest, że żadna z opisanych w raporcie sfer nie została ostatecznie zbadana. W stopniu wyczerpującym i pozwalającym wysunąć końcową hipotezę zostało zbadane m.in. zniszczenie lewego skrzydła (długa lista cech charakterystycznych dla eksplozji oraz „podpisy”, czyli ślady rozstrzygające - nie mylić z poszlakami) oraz lewe drzwi pasażerskie.Dowodem nie do obalenia jest ponad stukrotny wzrost energii tych drzwi w ułamku sekundy. Badania te zostały już zakończone. W badaniach uczestniczył National Institute for Aviation Research. To dzięki temu instytutowi m.in. wiemy, że aby wyjaśnić pozycję drzwi w której zostały znalezione (wbite na metr w głąb ziemi) musiały one w momencie oddzielenia od kadłuba nagle zwiększyć 10-krotnie swą prędkość pionową (100-krotnie zwiększyć swoją energię) a stało się to, kiedy kadłub wciąż jeszcze znajdował się w powietrzu – na minimum 6 m.
Są to elementy mające istotne znaczenie dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy, nie do podważania – choć komisja formułuje w tej sprawie nieustanne zaproszenie. Wszak dla naukowców to wielkie wyzwanie i podstawową metodą pracy jest próba zbicia własnej hipotezy. Tyle że to musi uwzględniać ustalenia i dowody. A te – niezależnie jaką metodą i w ramach jakiej dziedziny badane – prowadzą do jednego wniosku. W raporcie w ogóle mamy bardzo niewiele hipotez. Stawiane są one tylko wtedy, gdy zostały wielokrotnie potwierdzone przy użyciu niezależnych metod i bardzo dokładnie wyczerpująco zbadane. Raport głównie jest zbiorem ustaleń faktów, z których wiele silnie wskazuje na eksplozje, a część mogła być spowodowana wyłącznie eksplozjami.
PRZYSZŁE PRACE
Marek Pyza wymienia w tekście to, czego jego zdaniem brakuje do ostatecznego zbadania: opinii sądowo-medycznych po sekcjach zwłok zarządzonych przez prokuraturę, analiz wytrzymałości foteli TU-154M, symulacji, efektów prac trwających w trzech europejskich laboratoriach kryminalistycznych.
Pytając, co jest do zrobienia, trzeba sobie uświadomić, co zostało wyjaśnione w sposób wyczerpujący, a co jeszcze potrzebujemy wyjaśnić. Identyfikacja „podpisów” eksplozji (dowody rozstrzygające) w lewym skrzydle wraz jego rekonstrukcją, ustalenie „podpisów” eksplozji w kesonie baku balastowego, kilkadziesiąt badań z różnych dziedzin i eksperymentów – wszystkie prowadzące do tego samego wniosku. Lista najważniejszych ustaleń w tej sprawie została zamieszczona w raporcie technicznym - i według profesjonalnych śledczych, takich jak Frank Taylor czy specjaliści badający katastrofę samolotu MH17, ustalenia te jednoznacznie wyczerpują ową kwestię. Omawiane eksplozje zostały udowodnione, co nie oznacza, że nie było innych eksplozji. Komisja posiada szeroką wiedzę w tej kwestii, jednak jeszcze nie wystarczająco udokumentowaną i potwierdzoną eksperymentami, by ją publikować w raporcie technicznym.
Jednoznacznie została wykluczona eksplozja paliwa. Wskazuje na to wiele dowodów, m.in. wysoka liczba odłamków.
Eksplozja paliwa jest eksplozją niskiej prędkości. W jej efekcie skrzydło rozerwałoby się na bardzo niewielką liczbę odłamków, co potwierdzają eksperymenty porównawcze z eksplozji paliwa i materiałów wybuchowych przeprowadzone przez komisję. Wyniki tych prac wraz z dokumentacją zdjęciową zostały zamieszczone w raporcie technicznym. W tym wypadku mamy do czynienia z eksplozją w wyniku użycia profesjonalnych materiałów wybuchowych, czyli z eksplozją wysokiej prędkości. Co do określenia konkretnego typu materiałów – komisja nie wypowiada się. Tu potrzebne są dalsze badania.
Badanie foteli jest potrzebne do zbadania problemów związanych z przyżyciowością. Zagadnienia przyżyciowości mają wysoki priorytet nadany przez organ dochodzeniowy jakim jest komisja, wprost przeciwnie do całkowitego zaniedbania tej kwestii zarówno przez zespół MAKu, jak i Millera. Charakterystyka krzeseł jest w tym przypadku określana przez podkomisję jako coś, co należy zrobić, aby zrozumieć siły które działały na poszczególnych pasażerów. Ważnym jest, by specjaliści badający wyniki prac z ekshumacji i prac patologów byli gotowi studiować zdjęcia z miejsca zdarzenia oraz dokumentację z sekcji zwłok z podejściem holistycznym, nie ograniczając się wyłącznie do wąskiej perspektywy.
Tylko poprzez pełny obraz można uzyskać odpowiedź na pytanie, co stało się z pojedynczym pasażerem. Np. doświadczenia mówią, że poważne rozdrobnienie ciała jest związane z działaniem sił o wartości 350 G lub więcej, a takie uderzenia są dziesięciokrotnie większe niż te, które powinny były wystąpić w Smoleńsku przy stosunkowo niewielkiej prędkości i małym kącie uderzenia samolotu w ziemię.
Komisja nie polega na jednym partnerze lub źródle. W przypadku badań foteli i innych wybranych obszarów praca jest stosunkowo prosta i jest prowadzona równolegle przez kilka niezależnych stron. Bardziej skomplikowane jest zbudowanie modelu samolotu i symulacje na tym modelu. Jak wiemy, samolot w Smoleńsku rozpadł się na kilkadziesiąt tysięcy części. Według zasad prawdopodobieństwa samolot w warunkach uderzenia w ziemię opisanych w raporcie MAK i Millera rozpadłby się na 2-5 części (Mówimy tu o samolocie, który ma małą prędkość pionową i niewielki kąt uderzenia w ziemię oraz jest przechylony na lewą stronę o ok 150 st.). Symulacja prof. Grzegorza Szuladzińskiego pokazała, że samolot w sytuacji zderzenia z ziemią opisanego w raportach MAK i Millera przełamuje się na 2 części, które nawet nie oddzielają się od siebie zupełnie. Przód jest zgnieciony, ale druga część jest zachowana, nie powodując śmierci pasażerów. A przecież prof. Szuladziński w symulacji zderza samolot z betonem, czyli znacznie twardszym gruntem, niż występował w Smoleńsku. W tym wypadku partner zewnętrzny (NIAR lub inny) ma jedynie potwierdzić badanie przeprowadzone przez prof. Szuladzińskiego. Badanie to udowadnia, że wersja MAK oraz Millera jest fałszywa i sprzeczna z prawami fizyki.
Nieustanne ataki na komisję i próba dyskredytacji najbardziej wyspecjalizowanych jej członków powoduje konieczność weryfikacji prac za granicą, co generuje koszty i jest powodem kolejnej krytyki. Jednocześnie partnerzy są poddani podobnym atakom, co stanowi dla nich dyskomfort i konieczność zmierzenia się z wywieraną presją.
Oczywiście zawsze można prowadzić dalsze prace nad lewym skrzydłem celem kolejnego potwierdzenia natury zniszczenia, w sytuacji kiedy mamy dobrze udokumentowane klasyczne objawy eksplozji, w tym tzw. „podpisy”/signatures/ uwierzytelniające eksplozję. To samo dotyczy kwestii lewych drzwi wystrzelonych w głąb ziemi.
Dowód na to, że kadłub znajdował się w tym momencie ponad 6 m nad ziemią został potwierdzony za pomocą 5 różnych metod. Przyszłe prace mogą dodać szósty lub siódmy poziom potwierdzenia, ale mało prawdopodobne jest usunięcie pierwszych pięciu.
Podkomisja wyraźnie stwierdza, że ważne kwestie wymagają zbadania. Są to np. badania lekarskie przeprowadzane przez patologów lotniczych w oparciu o raporty z sekcji zwłok, dużą ilość materiału fotograficznego z miejsca katastrofy i oczywiście nadchodzące wyniki ekshumacji.
Marek Pyza pisze o niedosycie, niewielkim rozmiarze (56 stron) i sprawozdaniu tylko z części prac komisji. Zapewne opisanie wszystkich jej prac, badań, eksperymentów mogłoby zająć kilka tysięcy stron, ale głowę daję, że wtedy mielibyśmy oskarżenia, dlaczego tak dużo. Nikt nie byłby w stanie tego przeczytać, wszystko utonęłoby w szumie informacyjnym.
Raport techniczny dokumentuje ustalenia więcej niż wystarczająco, by zażądać anulowania raportów MAK i Millera.
Wobec krytycznej wagi ustaleń obalających hipotezy raportu Millera, wtórującego raportowi MAK, poraża stwierdzenie dziennikarza o „publicystycznej formie” uwagi o ”anulowaniu” raportu komisji Millera”. Na gruncie prawnym jest to mocno wątpliwe? Byłoby to niezwykle kompromitujące dla „gruntu prawnego”, który wymagałby pilnej korekty. To tak, jakby powiedzieć, że wprawdzie mamy dowody niewinności człowieka, który od 20 lat siedzi w więzieniu, ale na gruncie prawnym nie możemy go wypuścić z więzienia.
W tym miejscu chciałabym się odwołać do wywiadu Ewy Błasik udzielonego Markowi Pyzie w skądinąd bardzo dobrej książce „Pogrzebana prawda”. Pani generałowa mówi w nim o wątpliwościach, jakie miał Andrzej Błasik, co do trafności ustaleń komisji badającej wypadek Casy, w którym zginęli polscy generałowie. Gen. Andrzej Błasik nie mógł znieść nieuczciwego, nierzetelnego postępowania i postanowił wycofać się z komisji. Czy to przypadkiem nie są ci sami ludzie, którzy wyjaśniali później jego śmierć, zatajając kluczowe dowody? Jerzy Miller oczekiwał od swoich podwładnych niestandardowego śledztwa i jednolitego przekazu z rosyjskimi śledczymi. Dysponując nagraniem, w którym Miller domaga się na spotkaniu z komisją tendencyjnego postępowania i fałszerstwa, nie rozumiem zupełnie braku niepokojenia Millera przez prokuraturę ani podważania potrzeby natychmiastowego wycofania sfałszowanego raportu.
Wprawdzie Marek Pyza zaznacza że ogrom pracy został wykonany, ale generalnie mamy takie wrażenie, że niewiele się posunęliśmy do przodu, nic nie możemy powiedzieć na pewno, a w ogóle to wszystko jest nie tak: brakuje opisów badań, dokument powstawał w pośpiechu, nie w tej formie, co trzeba. Przy okazji narzekań na okrojenie wątku n