Dworczyk odpowiada na publikację "GW": minimum przyzwoitości proszę!
Gdyby nie minister zdrowia Łukasz Szumowski i jego zastępca Janusz Cieszyński, przypadków choroby Covid-19 wywołanej przez koronawirusa SARS-CoV-2 byłoby więcej – ocenił minister-członek Rady Ministrów Michał Dworczyk, odnosząc się do publikacji o ministrze i związanych z nią komentarzy.
Wcześniej o wsparciu zapewnił Szumowskiego premier Mateusz Morawiecki. "Dziś Łukasz jest niejednokrotnie obiektem bezpardonowych ataków także ze strony mediów i musi stawiać temu czoła. Łukasz - masz moje pełne wsparcie!" – napisał premier na Facebooku.
"Gazeta Wyborcza" napisała we wtorek, że Ministerstwo Zdrowia "przepłacając i bez sprawdzenia jakości kupiło maseczki ochronne za ponad 5 mln zł". "Zarobił na tym instruktor narciarski, przyjaciel rodziny Łukasza Szumowskiego. Transakcję ułatwił mu brat ministra zdrowia, a finalizował ją wiceminister Janusz Cieszyński" - napisała "GW".
Według dziennika resort zdrowia kupił od Łukasza G. 100 tys. masek FFP2 i 20 tys. masek chirurgicznych, płacąc 4,86 mln zł - 39 zł netto (z VAT ponad 41 zł) za jedną maseczkę FFP2 i ok. 8 zł za chirurgiczną. Przed pandemią maski FFP2 kosztowały od 2 do 4 zł za sztukę, chirurgiczne między 50 gr a 1 zł.
Ministerstwo miało dokupić jeszcze od Łukasza G. 10 tys. masek z Ukrainy po 48 zł za sztukę i 3 tys. przyłbic. Jak podała "GW", w kwietniu zakupy sprzętu ochronnego na czas pandemii - w tym także transakcję z Łukaszem G. - zaczęło badać CBA. Szumowski, odnosząc się do tych doniesień, zapewnił w Radiu Zet, że "nikt nikomu nic nie ułatwiał", a każda transakcja jest traktowana w ten sam sposób.
Powiedział, że gdy pojawiły się w kraju i w Europie wątpliwości dotyczące jakości produktów, zaczęto je sprawdzać i okazało się, że nawet maski z certyfikatem nie zawsze spełniają normy. Potwierdził, że maski, o których napisała gazeta, nie spełniały norm. "W związku z tym zażądaliśmy wymiany towaru na adekwatny" – zaznaczył.
Szumowski powiedział, że wymienionego w artykule Łukasza G. instruktora narciarskiego zna "sprzed kilku lat, kiedy jeździł z nim na nartach". "Zgłosił się do ministerstwa jako normalny kontrahent, poszukiwał kontaktu, dostał ten kontakt, z tego co wiem od mojego brata. Na tyle było tej tzw. pomocy, przekierowanie do odpowiednich osób" – dodał. Pytany czy będzie w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury, minister odparł, że jeśli towar nie zostanie wymieniony na taki, który spełnia wymogi, "to oczywiście tak".