– W piątek wieczorem nagle dowiedziałem się, że zdjęto mój program, który był od wielu miesięcy w Telewizji polskiej „Pod prasą”. Nagle, bez podania decyzji. Program cieszył się wielką popularnością, więc byłem w szoku. Miałem poczucie, że coś się dzieje – wspomina red. Tomasz Sakiewicz.
– W sobotę rano zadzwoniło do mnie kilkadziesiąt osób z pytaniem: „Czy Ty żyjesz?”. Nie wiedziałem, o co chodzi. Nagle jeden z kolegów krzyknął: „Włącz telewizor” – opowiedział red. Sakiewicz.
Dodał, że był zaproszony do Smoleńska, ale z różnych powodów nie zdecydował się lecieć. – Włączyłem telewizor i zorientowałem się, że jest bardzo, bardzo źle. Zadzwoniłem do kogoś, kto stracił bardzo bliską osobę w Smoleńskiej. Okazało się, że to ja poinformowałem ją o tragedii – mówił.
Red Sakiewicz wspomina: „Mimo soboty zwołałem natychmiast kolegium tygodnika i portalu. Zdecydowaliśmy się wydać z soboty na niedzielę numer specjalny. Udało nam się to. Rozdawaliśmy to wydanie w największych miastach. Powołaliśmy też specjalną ekipę śledczą, która potem przez lata zajmowała się Smoleńskiem. Kontaktowaliśmy się też z tym, którzy przeżyli, aby ustalić, co dalej. Uznaliśmy, że trzeba wyjść na ulice, żeby nie dać o tym zapomnieć. Od pierwszego momentu widzieliśmy, że jest sączone ogromne kłamstwo ze wszystkich mediów, że nie ma żadnego śledztwa, że to wszystko jest kompromitacją śledztwa. I że należy się temu przeciwstawić. Od razu próbowano zwalić winę na pilotów, na gen. Błasika czy na prezydenta. To było sygnałem, że jest gotowa wersja, która ma się nijak do rzeczywistości.
Dałem jeszcze w TVP wspomnienie Lecha Kaczyńskiego i pojechałem na Krakowskie Przedmieście. I tam zaczęliśmy. I tak się zaczął nasz 10 kwietnia, który trwa de facto do dzisiaj”.