Węgry w czasie II wojny światowej sprzymierzone były z III Rzeszą, ale wśród żołnierzy byli tacy, dla których Hitler był zwykłym bandytą i mordercą. Do nich należał István Elek, który razem z kolegami uratował w czasie Powstania Warszawskiego setki mieszkańców stolicy.
Z niedalekich wzniesień, obok masztu radiowego widzieliśmy, jak pali się milionowe miasto...
Do wojska trafił wiosną 1944 roku, był wtedy świeżo upieczonym absolwentem Węgierskiej Akademii Rolniczej, miał 27 lat. Razem z oddziałem został wysłany na Polesie, gdzie jak wspominał, on i jego koledzy byli traktowani zupełnie inaczej przez ludność cywilną niż Niemcy. - Oddziały węgierskie poruszały się swobodnie, gdyby przyjęto nas wrogo, zostalibyśmy wykoszeni przez miejscowych partyzantów – wspomina po latach Elek. Życzliwość była dwustronna, dzięki Węgrom do niemieckiego szpitala polowego trafiali… chorzy partyzanci. Poleska idylla zakończyła się w końcu lipca 1944 roku, kiedy Elek z kolegami trafił do stolicy. Do 10 sierpnia stacjonowali w Babicach na obrzeżach Warszawy. - Z niedalekich wzniesień, obok masztu radiowego widzieliśmy, jak pali się milionowe miasto – wspomina Elek.
Niemcy do tego stopnia nie ufali 800 Węgrom stacjonującym w Warszawie, że przestali wydawać im nawet żywność. Jak po latach mówił Elek: „Niemcy chyba liczyli, że Węgrzy, głodni i spragnieni, zaczną rabować miejscową ludność i nareszcie skończy się ta mityczna przyjaźń węgiersko-polska, ale nic takiego nie nastąpiło”.
Na wozie, wśród wartościowych łupów, znajdowały się ludzkie palce z pierścionkami i obrączkami
Przed rabunkami nie mieli oporów zwyrodnialcy z Rosyjskiej Wyzwoleńczej Ludowej Armii (RONA) Bronisława Kamińskiego. Nazywani błędnie przez Warszawiaków własowcami lub kałmukami zostali, pod dowództwem Iwana Frołowa sprowadzeni do stolicy w pierwszych dniach sierpnia. Niemcy doskonale wiedzieli o rzeziach, jakie ronowcy urządzali w Rosji i na polskich Kresach, teraz liczyli na to samo w Warszawie. Tylko do połowy sierpnia przebywając na Ochocie wymordowali kilkanaście tysięcy ludzi. Brutalne gwałty i grabież wszystkiego, co się da odbywały się każdego dnia. Po jednej z takich grabieży zostali zatrzymani przez węgierską wartę. - Na wozie, wśród wartościowych łupów, znajdowały się ludzkie palce z pierścionkami i obrączkami — nie wiem, czy ucięte zostały żywym, czy martwym - wspominał ze zgrozą Elek. Ronowcy zostali aresztowani, a następnego dnia do Węgrów, z białą flagą (sic!) przybył niemiecki oficer z żądaniem ich wypuszczenia. Węgierska odmowa zakończyła się tragicznie. Na dom, w którym przebywali spadły wkrótce niemieckie pociski, zabijając 15 Węgrów. To był przełom. "Następnego dnia - wspominał Elek - opuściliśmy Babice i pojechaliśmy pod Cytadelę, posuwaliśmy się wzdłuż Wisły. Podjechaliśmy w górę ulicą Karową, tam w szpitalu mieściło się dowództwo jakiegoś oddziału powstańczego i nasi oficerowie zaproponowali im, że przejdziemy na ich stronę. Nie przyjęli naszej propozycji, ale skierowali nas na ulicę Puławską, gdzie nie było jeszcze walk. Tam zameldowaliśmy się w dowództwie AK, oddając się do jego dyspozycji. Nasze konie zostały zaprzężone do wozów. Przez dwa tygodnie wywoziliśmy cywilów z Warszawy. Niemcy nas przepuszczali, na naszych wozach biedni ludzie całymi rodzinami z małym bagażem dojeżdżali do Milanówka, Grodziska, Błonia i Podkowy Leśnej, tam się rozchodzili, a myśmy wracali do Warszawy i na drugi dzień to samo...”.
Wiosną 1945 roku István Elek został wywieziony do Sowietów. Udało mu się uciec i przedostać do Gdańska. W 1946 roku ożenił się z Polką, a rok później uzyskał obywatelstwo polskie. W 1956 roku organizował pomoc dla Węgrów, za co w 2006 roku otrzymał od władz węgierskich odznaczenie Bohater Wolności.