„Wraca rząd biedy” – płaca minimalna w 2026 r. tylko o 3 proc. w górę. Co zrobi z naszymi portfelami koalicja Tuska?

Rząd Donalda Tuska właśnie przedstawił propozycję podwyżki płacy minimalnej do 4806 zł brutto od 1 stycznia 2026 r. – to zaledwie 140 zł więcej niż w 2025 r., czyli 3 proc. nominalnego wzrostu. Po ośmiu latach rządów PiS, kiedy pensja minimalna rosła jak na drożdżach i regularnie wyprzedzała inflację, nowy gabinet serwuje Polakom kurację wzrostu głodowego. Sprawdzamy dane, liczymy, porównujemy i pytamy: czy to już powrót do polityki „zmień pracę, weź kredyt”, a więc do rządu biedy?
Skok z 1750 zł do 4242 zł w dziewięć lat
W 2015 r. – ostatnim roku rządów PO-PSL – najniższa krajowa wynosiła 1750 zł brutto. PiS przejął stery i podkręcił tempo:
- 2016 r. – 1850 zł (+5,7 proc.)
- 2017 r. – 2000 zł (+8,1 proc.)
- 2018 r. – 2100 zł (+5 proc.)
- 2019 r. – 2250 zł (+7,1 proc.)
- 2020 r. – 2600 zł (+15,6 proc.)
- 2021 r. – 2800 zł (+7,7 proc.)
- 2022 r. – 3010 zł (+7,5 proc.)
- 2023 r. – 3490 zł od stycznia i 3600 zł od lipca (+15,9 proc. średnio).
Łącznie przez lata 2015-2023 płaca minimalna wzrosła o 1850 zł, czyli o 106 proc. – ponad dwukrotnie.
Budżet 2024: ostatni „wystrzał” przygotowany przez PiS
Choć rządy PiS zakończyły się w grudniu 2023 r., to budżet na 2024 r. był ustalany jeszcze przez ekipę Mateusza Morawieckiego. Właśnie dlatego 2024 r. przyniósł rekordowy, dwustopniowy wzrost:
- 4242 zł od 1 stycznia (+21,5 proc. r/r),
- 4300 zł od 1 lipca.
Średnioroczny poziom minimalnego wynagrodzenia w 2024 r. to 4271 zł – o niemal 700 zł więcej niż rok wcześniej.
Rządy koalicji, czyli wyhamowanie w 2025 i dramatyczne 3 proc. w 2026
Nowy rząd – po górnolotnych deklaracjach „godnych płac” – zafundował Polakom zimny prysznic:
- 4666 zł od 1 stycznia 2025 r. (+9,9 proc. wobec stycznia 2024)
- 4806 zł od 1 stycznia 2026 r. (+3 proc.!)
Nominalnie to zaledwie 140 zł brutto podwyżki.
Koszyk zakupowy Polaka mówi jeszcze więcej. Podwyżka z 4 666 zł do 4 806 zł brutto oznacza mniej niż 105 zł netto dodatkowej wypłaty. Przy dzisiejszych cenach to równowartość 15 bochenków chleba albo połowy miesięcznego rachunku za prąd po zdjęciu ochronnych tarcz. Tymczasem czynsze i raty kredytów mieszkaniowych, które nie wchodzą w ścisły wskaźnik CPI, rosną nadal szybciej niż oficjalna inflacja. Rząd przekonuje, że „zachowuje umiar”, ale dla kasjerek, magazynierów czy ochroniarzy umiar oznacza po prostu skromniejsze zakupy i odłożoną wizytę u dentysty.
Koalicja biedy
Co ważne, dzisiejsze władze nie mogą zasłonić się argumentem „rynków” czy „inwestorów”. Gospodarka odbiła po pandemicznym zapaści, bezrobocie jest najniższe od wejścia do UE, a firmy narzekają raczej na brak rąk do pracy niż na koszty wynagrodzeń. NBP od blisko dwóch lat utrzymywał stopy procentowe na poziomie 5,75 proc, by w maju dokonać pierwszej obniżki o 0,50 pkt. proc. Realne stopy pozostaną więc dodatnie i antyinflacyjne. Skoro więc bank centralny nie boi się spirali cenowej, czemu miałoby martwić się nią Ministerstwo Finansów?
Odpowiedź nasuwa się sama: obecny gabinet woli „zaciskać pasa” na barkach najsłabiej zarabiających, zamiast poszukać oszczędności w drogiej administracji czy subsydiach dla wielkich korporacji. 3-proc. wzrost najniższej pensji wygląda dobrze w rubryce „wydatki na płace w sektorze prywatnym”, ale fatalnie w domowych budżetach. Polityka „zmień pracę, weź kredyt” nigdy nie była strategią rozwojową – była strategią przetrwania. I dokładnie w ten klimat cofamy się dziś o dekadę.
Paradoksalnie, najbardziej niezadowoleni mogą być przedsiębiorcy, którzy jeszcze w 2023 r. przekonywali, że 15-procentowe skoki wynagrodzeń „zabiją konkurencyjność”. Przy obecnym projekcie mają mieć komfort stabilnych kosztów, lecz w praktyce spotkają się z inercją popytu krajowego. Pracownik, którego portfel realnie chudnie, nie kupi nowej pralki ani nie pojedzie nad Bałtyk. Gospodarka, której paliwem jest konsumpcja, nie przyspieszy bez rosnących wynagrodzeń.
Polska Tuska w płacowym ogonie Unii Europejskiej
Tylko w jednym rząd jest konsekwentny: w rezygnacji z ambicji. Slogan „gonimy Zachód” zastąpiło hasło „musimy być odpowiedzialni”. Wysoka odpowiedzialność ministerialnych gabinetów oznacza niską odpowiedzialność za portfele obywateli. Tymczasem Czechy szykują wzrost płacy minimalnej o 7 proc., Portugalia o 6 proc., a Hiszpania celuje w 5 proc. W unijnej tabeli dynamiki wynagrodzeń stajemy się ogonem, chociaż wciąż mamy jedne z najniższych płac na kontynencie.
Czy można było inaczej? Wystarczyłaby podwyżka rzędu 7–8 proc., by zrekompensować inflację i utrzymać dodatni trend realnych zarobków, a jednocześnie nie wywołać niepokoju rynków – dokładnie tak jak zrobił PiS w latach 2016-2019, gdy gospodarka rosła, a inflacja pozostawała w celu NBP. Jednak do tego potrzebna jest wola polityczna, a tej dzisiejszej ekipie brakuje.
Zapowiedziane 4 806 zł brutto od stycznia 2026 r. to sygnał dla obywateli: władza uznaje, że Polacy mają zarabiać tyle, ile wystarczy na podstawowe przeżycie, a nie na aspiracje. To pierwszy krok ku realnemu spadkowi płacy minimalnej od ponad dekady i symboliczny powrót do „rządu biedy”. Gdy Polskę czeka modernizacja energetyczna i cyfrowa, ona zaczyna się od oszczędzania na tych, którzy mają najmniej. Czy naprawdę o taki „postęp” chodziło w wyborach 2023 roku?
Źródło: Republika, x.com
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.
Jesteśmy na Youtube: Bądź z nami na Youtube
Jesteśmy na Facebooku: Bądź z nami na FB
Jesteśmy na platformie X: Bądź z nami na X
Polecamy Poranek Radia Republika
Wiadomości
Najnowsze
