W Tunezji, do której importowano dużo zboża z Ukrainy, trzeba było racjonować chleb. Problemy mają też inne kraje, które dopłacają z budżetu, by pieczywo było tanie. Warto pamiętać, że to właśnie rosnące ceny doprowadziły do tzw. „Arabskiej Wiosny”, gdzie rewolucja obalała rządy – mówił na antenie Telewizji Republika Jędrzej Czerep, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Wojna na Ukrainie spowodowała załamanie przede wszystkim o rynku pszenicy, która jest używana do wyrobu pieczywa, zwłaszcza w Afryce Północnej. – Choć Rosja i Ukraina są wielkimi eksporterami tego zboża, pamiętajmy, że jest też wielki rynek światowy, gdzie można znaleźć inne jego źródła. To nie jest więc tak, że nagle zabraknie pieczywa i nie będzie chleba. Jednak wstrzymanie eksportu z Ukraine spowodowało wielkie zachwiania cen. Pszenica – niezależnie od tego czy akurat na rynku jest czy jej nie ma, jest bardzo droga.
Przykładem może być Tunezja, która importowała z Ukrainy bardzo dużo zboża. – Tu mieliśmy do czynienia z niedoborem chleba – mówił ekspert. – Doszło do tego, ze chleb był racjonowany, była podoba sytuacja jak sprzedaż „na kartki”. Z kolei w państwach, które subsydiują ceny pieczywa, takich jak Egipt, Sudan i kilka innych, obciążenia budżetowe stały się o wiele większe.
W opinii eksperta ten problem narasta, w ciągu kolejnych miesięcy będzie coraz bardziej odczuwalny. Pojawi się też efekt kuli śniegowej – wzrost cen zbóż będzie pociągać za sobą podwyżki w całym sektorze spożywczym, ale także w innych branżach. Spowoduje to niewydolność budżetową wielu państw.
– Patrząc na poziom środków, które na cel walki z kryzysem żywnościowym przeznacza Bank Światowy, mamy już sytuację podobną do tej po wybuchu pandemii COVID-19 – mówił. – Pandemia koronawirusa i obecny kryzys żywnościowy to kryzysy o podobnej skali, podobnym rozmiarze i są tak samo niebezpieczne dla gospodarek przede wszystkim państw rozwijających się – dodał.
Przypomniał, że jednym z powodów „Arabskiej Wiosny” w latach 2008-10 były wysokie koszty żywności. – Wiele rządów, które były obiecujące, nie utrzymało się u władzy, bo nie przetrzymało fali gniewu z powodu rosnących cen – opowiadał. – Obecnie zmierzamy w podobnym kierunku. Mamy kilka państw, gdzie doszło do pozytywnych zmian ekip rządzących, gdzie jest duża chęć do wprowadzania reform, mających poprawić działanie tych państw i gospodarki. Ale można spodziewać się, że ten kryzys po prostu je przytłoczy. Można więc się obawiać, że szansa, która się przydarzyła np. Zambii, Malawii, czy Tanzanii, skończy się niczym.
Afrykańskie państwa próbują walczyć z kryzysem. – Najszybszą metodą jest zakazanie reeksportu żywności po to, żeby utrzymać jej jak najwięcej w swoich granicach. Robią to np. Algieria czy Mali, idzie w tym kierunku też Nigeria. Instytucje afrykańskie jak Bank Eksportowo-Importowy czy Afrykański Bank Rozwoju próbują organizować programy łagodzące rządom skutki nowych obciążeń budżetowych. Tych środków jednak nie jest dużo.
Analityk podkreśla, że niektóre państwa prowadzą od wielu lat szeroko zakrojone programy dochodzenia do samowystarczalności żywnościowej. – Problemem państw afrykańskich jest to że w w większości zależą od importu żywności, nie są w stanie produkować na własne potrzeby tyle, ile jest konieczne. Są zależne od cen światowych, dostaw ryżu z Indii czy pszenicy z Rosji lub Ukrainy. Jednak kilka krajów, jak Nigeria czy Etiopia zrobiło w ostatnich latach bardzo wiele, żeby to zmienić i samemu zabezpieczyć produkcję na własne potrzeby. Te kraje będą zwycięzcami tego kryzysu, a także wzorcami, modelami – tłumaczył.
Jako przykład ekspert podaje Nigerię, która w ciągu kilku lat wyszła z zależności od importu ryżu. – Częścią problemu jest to, że pańtwa afrykańskie przestawiły się z rodzimych zbóż takich jak proso czy sorgo na te dostępne na rynkach światowych czyli ryż, pszenicę, kukurydzę – mówił ekspert. – Te rodzime, choć zdrowsze, bardziej odżywcze i lepiej się adoptujące w lokalnych warunkach klimatycznych są często uważane za takie jedzenie biedoty, patrzy się na nie z pogardą – dodał.
Częścią rozwiązania jest przywrócenie mody na kultywowane tam od wieków rodzaje zbóż, które są częścią lokalnego dziedzictwa. Nigeria postanowiła wyjść z zależności od ryżu, np. zamykając granicę, żeby nie było pokusy w sprzedawaniu nadwyżek na zewnątrz, utrudnianie dostępu do waluty zagranicznej, co też miało ograniczyć eksport. Z drugiej strony stworzono zachęty finansowe dla rolników, żeby intensyfikowali uprawy, ustalono gwarantowane ceny skupu dla rolników, a także pożyczki, które można było spłacać w naturze – czyli oddawać bankowi należności w ryżu. – Z programu zachęt skorzystało ok. 5 mln rolników. Wydaje się, że jest to spektakularny sukces. Kraj jest już na granicy statusu eksportera na rynki afrykańskie – zamiast z Indii, niedługo będzie można sprowadzać ryż z Nigerii.
Program poświęcony temu tematowi do zobaczenia w oknie poniżej. Polecamy!