W trakcie zamieszek we Francji rannych zostało 67 policjantów, a jednego z nich podpalono koktajlem Mołotowa. Jednocześnie demonstranci obwiniają francuską policję o brutalność.
W dziesiątkach miast Francji odbyły się manifestacje przeciw ustawie o globalnym bezpieczeństwie.
W stolicy doszło do brutalnych starć z policją, która użyła gazu łzawiącego i granatów hukowych. W samym Paryżu rannych zostało 48 policjantów.
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Francji szacuje, że w całej Francji demonstrowało około 52 tys. osób.
Do najbardziej brutalnych starć doszło w Paryżu oraz w Dijon i Nantes, gdzie demonstranci podpalili jednego z funkcjonariuszy. Policjant został obrzucony koktajlami Mołotowa, jeden z nich trafił wprost w niego.
Około 400-500 osób tworzących grupy zwane "czarny blok" podpaliło w Paryżu kilkanaście samochodów, a personel księgarni w centrum miasta musiał się zabarykadować, aby uniknąć zdemolowania wnętrza lokalu.
Demonstranci domagają się reakcji władz dotyczącej brutalności policji.
Tymczasem trzy związki zawodowe policji zaprotestowały przeciw propozycjom prezydenta Emmanuela Macrona, który w niedawnym wywiadzie dla internetowego serwisu młodzieżowego Brut zaproponował stworzenie w sieci platformy, gdzie będzie można zgłaszać przypadki nadużyć ze strony policjantów.
Funkcjonariusze zapowiadają bojkot części swoich obowiązków, w tym nie chcą kontrolować tożsamości zatrzymywanych osób.
Politycy opozycyjnej partii Republikanie, jak senator i szef klubu Republikanów w Senacie Bruno Retailleau, obwiniają o napięcia w policji i demonstracje prezydenta Macrona, któremu zarzucają nieudolność i dopuszczenie do chaosu na ulicach francuskich miast.