Francja od pewnego czasu boryka się z problemem, jakim są topniejące zapasy paliwa. To nie przeszkadza jednak europosłom, który chętnie przemieszczają się z Brukseli do Strasburga - zupełnie bez sensu. Administracja Parlamentu Europejskiego postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i ostrzegła europosłów podróżujących z miejsca w miejsce o braku paliwa w kraju Macrona. „To pokazuje absurd dojazdów z Brukseli do Strasburga”, stwierdził europoseł Daniel Freund (Zieloni). "Bezsensowność przemieszczania się między Brukselą a Strasburgiem obnaża unijną hipokryzję", uważa europosłanka Jadwiga Wiśniewska (EKR).
W specjalnym mailu administracja PE ostrzegła europosłów, że z powodu strajku w rafineriach we Francji są problemy z zaopatrzeniem stacji benzynowych. Wzdłuż drogi prowadzącej z Luksemburga do stolicy Alzacji w poniedziałek na stacjach nie było benzyny.
Zdaniem części europosłów, taka sytuacji obrazuje absurd comiesięcznych, a niekiedy odbywających się dwa razy w miesiącu dojazdów z Brukseli do oddalonego od niej o ok. 450 km Strasburga. Każdego miesiące tysiące osób pracujących w PE pokonuje te trasę pociągami i samochodami, a roczne koszty sięgają milionów euro.
Siedziba PE w Strasburgu jest jednak zapisana w traktacie unijnym, a na jakiekolwiek zmiany nie chce zgodzić się Francja. Każda sesja oznacza ogromne pieniądze dla hotelarzy i restauratorów ze stolicy Alzacji. To też kwestia prestiżu. W efekcie za przejazdy europosłów, ich asystentów i pracowników administracji z Brukseli do Strasburga płacą każdego roku europejscy podatnicy.
„Dlaczego wciąż to robimy?!” - pyta europoseł Freund na Twitterze.
Dojazdy tysięcy ludzi powodują też korki na trasie. W poniedziałek ambasador Estonii przy UE Aivo Orav zamieścił zdjęcie z podróży na posiedzenie ministrów spraw zagranicznych w Luksemburgu. „Wygląda na to, że nie ma dziś szans na dotarcie na posiedzenia Rady do Spraw Zagranicznych w Luksemburgu. Już prawie godzinę stoimy w korku na autostradzie Bruksela-Luksemburg” – napisał.
Zdaniem europosłanki Wiśniewskiej, "bezsensowność przemieszczania się między Brukselą a Strasburgiem obnaża unijną hipokryzję".
"Niby Bruksela troszczy się o ochronę klimatu, niby PE szuka oszczędności m.in. poprzez obniżenie temperatury w swoich budynkach - od czwartku do poniedziałku w ogóle nie ma ogrzewania - a z drugiej strony wydaje ogromne pieniądze na transport, mimo że te same spotkania mogą się odbyć w Brukseli" - powiedziała Polskiej Agencji Prasowej.
"Kiedy wybuchła pandemia Covid-19 sesje plenarne, po etapie pracy zdalnej, odbywały się w siedzibie PE w Brukseli i to rozwiązanie się sprawdziło. Mało tego, komfort pracy europosłów i pracowników znacząco wzrósł, nie trzeba było bowiem przenosić się na kilka dni do Strasburga, co zawsze stanowi duże wyzwanie organizacyjne, ale jest także marnotrawieniem czasu, a przede wszystkim pieniędzy unijnych podatników. Niestety pod wpływem silnych nacisków Francji, ówczesny przewodniczący PE zdecydował, by przywrócić sesje plenarne w Strasburgu. Oczywiście, dwie siedziby PE są wpisane do Traktatów, ale rozwiązanie jest nieracjonalne i sprzeczne z logiką" - dodała Wiśniewska.
Siedziba Parlamentu Europejskiego w Strasburgu, broniona przez Francję, jest od lat przedmiotem debaty, a krytycy comiesięcznych podróży między Brukselą a Strasburgiem uznają je za zbyteczne i kosztowne.