Mimo próśb i gróźb Zachodu i Afryki ani rząd w Dżubie, ani przywódcy rebelii nie zamierzają kończyć rozpoczętej przed tygodniem wojny domowej. Rebelianci stawiają trudne żądania, a władze zapowiadają wielką ofensywę, mającą stłumić bunt.
Wojna wybuchła przed tygodniem, gdy w stolicy Południowego Sudanu, Dżubie, doszło do strzelaniny między żołnierzami wywodzącymi się z ludów Dinków (ponad połowa ludności kraju) i Nuerów (dziesiąta część ludności). Prezydent Salva Kiir, przywódca Dinków, oskarżył o rokosz przywódcę Nuerów, Rieka Machara, którego w lipcu zwolnił ze stanowiska wiceprezydenta. Od tamtego czasu Machar odgrażał się, że w 2015 r. postara się odebrać Kiirowi przywództwo rządzącej partii i prezydenturę.
Po trzech dniach ulicznych walk oddziałom Dinków udało się zapanować nad Dżubą, a wojna przeniosła się na północ i wschód do stanów Jonglei i Unity, które Nuerowie uważają za swoje twierdze. Dzięki dezercjom miejscowych dowódców Petera Gadeta i Johna Koanga, którzy wraz z podległymi sobie dywizjami i całym orężem przeszli na stronę Machara, rebelianci przejęli kontrolę nad stanami Jonglei i Unity oraz ich stolicami Borem i Bentiu. W tym drugim rozłożył się ponoć obozem sam Riek Machar.
Szczególnie bolesna dla władz była dezercja Johna Koanga ze stanu Unity, gdzie z powodu bliskości z granicą z Sudanem miejscowemu garnizonowi nie brakowało najlepszej broni ani sprzętu.
W obu miastach doszło do walk, a zaraz potem do masowych grabieży porzucanych przez cudzoziemców biur ONZ i organizacji dobroczynnych. W Borze doszczętnie splądrowane zostały biura Polskiej Akcji Humanitarnej. - Skradziono wszystko - przerobione na izby kontenery, samochody, komputery, generatory - powiedziała założycielka PAH Janina Ochojska. - Nie zostało dosłownie nic. Nawet gdyby jutro miał wrócić pokój, nie mielibyśmy do czego wracać - dodała.
PAH, działająca w Południowym Sudanie od lipca 2006 r., ewakuowała z Boru i Dżuby wszystkich swoich pracowników. Wyjechali samolotami i śmigłowcami ONZ wraz z setkami cudzoziemców, uciekającymi z pogrążającego się w wojnie domowej kraju. Aby wywieźć z Południowego Sudanu swoich obywateli, USA wysłały pół setki żołnierzy, śmigłowce i samoloty. Trzy z nich podczas podchodzenia do lądowania zostały ostrzelane przez Nuerów, kontrolujących miasto. Czterech amerykańskich żołnierzy zostało rannych. Z Południowego Sudanu wyjechało już prawie tysiąc obywateli USA.
Miejscowa ludność, w przeciwieństwie do cudzoziemców nie mogąca liczyć na ewakuację, szuka ratunku w bazach ONZ, gdzie według rozmaitych szacunków schroniło się już prawie 100 tys. ludzi.
Przywódca rebelii Riek Machar powiedział Reutersowi, że gotów jest rozmawiać o pokoju z rządem z Dżuby, ale jako warunek wstępny postawił uwolnienie kilkunastu opozycyjnych polityków, aresztowanych przez władze pod zarzutem udziału w zamachu. Wśród zatrzymanych znaleźli się m.in.: Pagan Amum, jeden z najbardziej wpływowych polityków kraju, i Rebecca Garang, wdowa po poprzedniku Kiira Johnie Garangu, przywódcy powstania zbrojnego, które po trwającej ponad ćwierć wieku wojnie doprowadziło do niepodległości Południowego Sudanu.
Władze odrzuciły żądania Machara i zapowiedziały wielkie natarcie, którego celem ma być odbicie z rąk rebeliantów stanów Jonglei i Unity, a także zajętych przez nich pól naftowych, których wydobycie jest jedynym poza zagraniczną pomocą źródłem dochodów tego najmłodszego w Afryce państwa, powstałego zaledwie niespełna trzy lata temu.
Machar twierdzi, że jego żołnierze przejęli kontrolę nad południowosudańskimi polami naftowym. Zapewnił, że nie wstrzymał wydobycia "czarnego złota", ale domaga się, by petrodolary z jego sprzedaży trafiały na ustalone przez ONZ konto bankowe, a nie na rachunki rządu z Dżuby i nie posłużyły mu na wojnę.
Poza uwolnieniem swoich towarzyszy z więzień w Dżubie Machar domaga się, by ewentualne rozmowy z Kiirem toczyły się w obecności afrykańskich pośredników i mediatorów w etiopskiej Addis Abebie. Nie zaprzeczył też, że żąda dla siebie stanowiska prezydenta. Twierdzi, że Kiir, panujący od 2006 r., od śmierci Garanga w katastrofie powietrznej, przerodził się w nietolerującego żadnych sprzeciwów tyrana, a nocną strzelaninę między Dinkami i Nuerami wykorzystał jako pretekst, by pozbyć się go jako konkurenta do władzy. Zarzutom, że wznieca etniczną wojnę między Dinkami i Nuerami, Machar zaprzecza, twierdząc, że ma po swojej stronie wdowę po Garangu, dawnym charyzmatycznym wodzu Dinków.
W latach 90. walcząc ramię w ramię z Garangiem o niepodległość Południa, Machar zdradził Dinków i przeszedł na stronę zdominowanego przez Arabów rządu z Chartumu. Wielu Dinków nigdy mu tej zdrady nie zapomniało. Zaś Machar, wiedząc o niechęci władz z Chartumu do tych z Dżuby, liczy zapewne, że w razie wojny domowej po staremu będzie mógł liczyć na ciche wsparcie ze strony sudańskiej Północy.