- Ojciec Pio nazwał ks. Dolindo „świętym”. Podobne przekonanie miał wyraził przy biskupie Pawle Hnilicy także św. Jan Paweł II, gdy dotarł do dowodów na to, że tamten nieznany szerszemu światu ksiądz z południa Włoch na trzynaście lat przed jego wyborem na Stolicę Piotrową przewidział jego pontyfikat, imię oraz rolę, jaką odegra w zmaganiu z wojującym komunistycznym ateizmem - pisze ks. Robert Skrzypczak we wstępie do książki "Ksiądz Dolindo Ruotolo. >>Święty kapłan<<" (Wydawnictwo Fundacja Żywe Słowo ).
Oto fragment przedmowy ks. Roberta Skrzypczaka:
„Dolindo znaczy ból” – wyjaśnił swoje życie ks. Ruotolo. I rzeczywiście, tego bólu było aż ponad wszelką wyobrażalną miarę: ból chorób dzieciństwa, ból rozpadu rodziny i wiążącej się z tym nędzy materialnej w pierwszych latach życia, ból trudnych wojennych i powojennych warunków jego ojczystych Włoch, a przede wszystkim trudny do zrozumienia, choć łatwy do osądzania z zewnątrz ciąg utrapień, jakie spadły na Dolindo ze strony własnego Kościoła, który ponad wszystko kochał i któremu okazywał heroiczną uległość. Aby zrozumieć życie tego neapolitańskiego kapłana i jego drogę krzyżową, w dużej części przygotowaną mu przez niektórych ludzi Kościoła, potrzeba specjalnych okularów wiary i swoistego rodzaju wtajemniczenia w sekret świętych. Inaczej czytelnik wzruszy ramionami na absurdalność stosunków w Kościele, dostarczając strawy swym antyklerykalnym uprzedzeniom. Tymczasem nad życiem uczniów Chrystusa – dopowiedzmy: niektórych, wybranych – rozciąga się pewien rodzaj paradoksu egzystencji, o którym sam Jezus mówił w Ewangelii: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 16, 24-25). Ten paradoks może gorszyć bądź oburzać, zwłaszcza tych, którzy znajomość z Chrystusem traktują jako okazję do załatwienia sobie spokojnego i religijnie bezpiecznego życia. Jezus jednakże nie krył przed swymi uczniami, jakie konsekwencje mogą się wiązać z decyzją o zgodzie na pójście za Nim: „Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził” (J 15, 18).
Droga życiowa ks. Dolindo oraz jego doświadczenie cierpienia w Kościele nie jest łatwą lekturą. Niemalże dziewiętnastoletnie odsunięcie go od zadań kapłańskich w następstwie fałszywych oskarżeń, ostracyzm, jakiego doznał w zgromadzeniu zakonnym i rodzinie, długie i, wydaje się, absurdalne przesłuchania i procesy urządzane przez kongregację Świętego Oficjum, umieszczenie jego dzieł biblijnych na Indeksie Ksiąg Zakazanych, liczni, nieraz anonimowi wrogowie, wypisujący paszkwile szargające mu opinię, zdrada doznana ze strony jednej z jego córek duchowych, przymusowe badania psychiatryczne, przycinki ludzkie i złośliwości… „Upokorzenie samo w sobie jest masochizmem, natomiast znoszone dla Ewangelii upodabnia do Chrystusa” – mówił papież Franciszek. Według niego, pycha uczonych w Piśmie i faryzeuszów prowadzi nas do chęci zabijania innych, natomiast pokora, a nawet upokorzenie prowadzi do upodobnienia się do Pana Jezusa. Papież mówił o wielu współczesnych męczennikach, ale także i o ludziach znoszących każdego dnia upokorzenia dla dobra swej rodziny czy społeczności, z zamkniętymi ustami, bez słowa, znosząc je ze względu na umiłowanie Jezusa. „Jedyną drogą, by uciec od pychy uczonych w Prawie i faryzeuszów jest otwarcie serca na pokorę, a nie dociera się do niej nigdy bez upokorzenia. To coś, czego na drodze naturalnej się nie pojmuje. To łaska, o którą musimy prosić – wyjaśnił Franciszek, i dodał: To jest świętość Kościoła, owa radość, jaką daje upokorzenie. Stajemy przed wyborem dwóch postaw: zamknięcia prowadzącego do nienawiści, gniewu, pragnienia zabijania innych, albo postawy otwarcia na Boga drogą Jezusa, który sprawia, że przyjmujemy upokorzenia, także te mocne, z ową radością wewnętrzną, aby być pewnymi, że jesteśmy na drodze Jezusa”[1].
Sam ks. Dolindo pisał o sobie przed śmiercią: „Jestem ubogie nic, biednym osiemdziesięciopięcioletnim starcem, posiadającym jako skarb własną nicość. Istnieje takie neapolitańskie przysłowie: «Trzech jest mocarzy: papież, król i ten, kto nie ma niczego». Kto niczego nie posiada, niczym nie musi zarządzać, nie musi nic odpisywać, ani płacić podatków, ani mandatów. Żyje codziennym przychodem, jaki mu wpada z łaski tego, kto właśnie przechodził, zaznaje spokoju w swym ubogim domu bez niepokojów o remonty. Jestem całkiem ubogi, ubogim nic, ubogim głupcem, lecz moją siłą jest modlitwa, przewodnikiem wola Boża, której pozwalam się prowadzić za rękę. Moją słodką ostoją na chropowatych ścieżkach życia jest Boża Mama, Maryja![2].
Ten prawdziwy kapłan Chrystusa pozostawił po sobie ogromną ilość przepięknych tekstów. Miejmy nadzieję, że pewnego dnia trafią one jako pokarm pożywny do polskiego czytelnika. Tymczasem rozpoczynamy znajomość z ks. Dolindo, „świętym z Neapolu”, od jego małej biografii i kilku „kwiatków”.
Ks. Robert Skrzypczak
[1] Papież Franciszek, Homilia wygłoszona w Domu św. Marty w Watykanie 17 kwietnia 2015 roku:
[2] Zapisek z 5 lutego 1967 roku, za: A. Gallo, dz. cyt., s. 119.