Rosyjscy separatyści na wschodzie Ukrainy oświadczyli, że będą kontynuować walkę i zażądali od nowo zaprzysiężonego prezydenta Petra Poroszenki "wycofania wojsk okupacyjnych". Poroszenko w przemówieniu inauguracyjnym wezwał do złożenia broni.
- Negocjacje mogą rozpocząć się dopiero po wycofaniu z naszego terytorium wojsk okupacyjnych. Jeśli Kijów uważa, że jesteśmy terrorystami, nie mamy o czym z nimi rozmawiać - przekazał mediom przywódca samozwańczej Ługańskiej Republiki Ludowej Wałerij Bołotow.
Oświadczył, że ceremonia zaprzysiężenia szefa państwa odbyła się "w sąsiednim kraju".
- Nasza republika nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych z Ukrainą - oznajmił Bołotow, dodając, że "od dziś krew naszych ludzi i Ukraińców będzie obciążać sumienie" Poroszenki.
Także rzecznik tzw. Donieckiej Republiki Ludowej Fiodor Berezin powiedział dziennikarzom, że władze w Kijowie "w rzeczywistości chcą jednostronnego rozbrojenia i kapitulacji" separatystów. - Dopóki ukraińskie wojska są na naszej ziemi, uważam, że Poroszenko chce jedynie nas ujarzmić - mówił.
W przemówieniu, wygłoszonym po zaprzysiężeniu w Radzie Najwyższej Ukrainy, Petro Poroszenko nalegał na złożenie broni przez separatystów. Zapewnił, że gwarantuje wolność tym, "którzy nie mają na rękach krwi, i kontrolowany korytarz dla rosyjskich najemników, którzy chcą opuścić nasz kraj".
Zapowiedział też, że wkrótce uda się do Donbasu "z przesłaniem pokoju i gwarancją swobodnego używania języka rosyjskiego".
Gubernator obwodu donieckiego Serhij Taruta, który nie ma teraz faktycznej władzy w regionie, zastrzegł, że nie oczekuje w najbliższych tygodniach wizyty nowego prezydenta. Wyjaśnił, że w najbliższym czasie zagwarantowanie mu bezpieczeństwa byłoby trudne.
Od początku kwietnia trwa operacja ukraińskiej armii przeciwko separatystom na wschodniej Ukrainie. Według ukraińskich władz zginęło w niej dotychczas 180 osób.