11 ofiar śmiertelnych- to bilans protestów w Chile. Była to reakcja na rosnące koszty życia w różnych dziedzinach, zapalnikiem stała się podwyżka cen biletów za metro.
Protesty rozpoczęły się od podwyżek cen biletów metra. Wskutek zamieszek ponad 1400 osób trafiło do aresztu. Policja użyła gazu łzawiącego i armatek wodnych przeciwko protestującym. Ci dopuszczali się podpalania autobusów, stacji metro czy plądrowania sklepów. Prezydent Sebastian Pinera wprowadził w Chile stan wyjątkowy. Podkreślił, że należy bronić demokracji i rządów prawa. Jego zdaniem można już mówić o wojnie.
W Chile wprowadzono też godzinę policyjną w godzinach wieczornych i nocnych. W niedzielę chilijski system transportu publicznego został sparaliżowany. Protesty doprowadziły także do zniszczenia stacji metra. Odwołano także niektóre loty do Santiago.
Oprócz stacji metra protestujący niszczyli także autobusy, biurowce i witryny sklepowe. Sama podwyżka cen biletów metra wzrosła o równowartość około 10 groszy. W sobotę prezydent Pinera cofnął te podwyżki. Jednak nie uspokoiło to protestujących. Jak zauważa Deutsche Welle z chodzi tu o ogólny wzrost cen życia – nie tylko o metro.