Do Rosji trafia 90% produkcji białoruskiego sera „Poleski”. Początkowo brzmi to jak jeden z tweetów Janusza Piechocińskiego, jednak okazuje się, że ser mógł być robiony z radioaktywnego mleka. Dziennikarz, który wpadł na ten trop, odpowiada przed sądem.
Historia zaczyna się w kwietniu 2016 r. Juraś Karmanau, białoruski korespondent Associated Press, decyduje się przeprowadzić na własną rękę śledztwo, które ma za zadanie sprawdzić radioaktywność mleka od krów pasących się w odległości niecałych 50 km od Czarnobyla. Pobrał próbkę mleka od krów należących do Mikołaja Czubenoka ze wsi Hubarewiczy.
Próbkę zbadało Mińskie Centrum Higieny i Epidemiologii. Okazało się, że poziom radioaktywnego izotopu strontu -90 w mleku od krów Czubenoka ponad 10-krotnie przekracza dozwoloną normę. Mleko od 50 krów z Hubarewicz trafia do zakładu Milkavita. Tam prawdopodobnie wiedzą o wysokim skażeniu mleka i mieszają go z mlekiem nieskażonym lub nisko skażonym. Z niego produkuje się ser „Poleski”. 90% produkcji „Poleskiego” trafia do Rosji.
Takie tam dobrosąsiedzkie stosunki. Nic tam wyniki badań MCHiE, nic fakt, że ferma Czubenoka znajdowała się obok znaku „promieniowanie”. Państwowy Departament ds. Czarnobyla zbadał raz jeszcze próbkę i stwierdził, że wszystko jest w porządku. Milkavita nie czekała długo i oskarżyła dziennikarza o upublicznianie nieprawdziwych informacji.
Mleczarnia wymaga od Jurasia Karmanau sprostowania. Dziennikarz broni się, że wszystko robił zgodnie ze sztuką zawodową i stawianie go przed sądem to zamach na wolność słowa. Powodem pozwu może być fakt, że - zdaniem Karmanau – mleko to dla Białorusi swoista „biała ropa naftowa”, szczególnie, że głównym jego odbiorcą jest Rosja.