Reporter w drodze do Lwowa: Barykady przed miastem i uderzająca cisza
– Wojna potrwa jeszcze miesiąc – uważa Oleh, mieszkaniec Lwowa, który po nocy, mimo trwającej godziny policyjnej, rozwozi pasażerów autobusu z Warszawy po mieście. Reporter PAP pisze o swoich pierwszych wrażeniach po przekroczeniu granicy polsko-ukraińskiej.
Przekroczenie granicy polsko-ukraińskiej w Hrebennym trwa długo. Najpierw dokładnie sprawdzane są paszporty i wybrany bagaż przez polską Straż Graniczną, później to samo dzieje się po stronie ukraińskiej.
Po jakichś dwóch godzinach rejsowy ukraiński autokar rusza w dalszą drogę. Po ciemku oznak wojny nie widać. Można je zauważyć dopiero przy wjeździe do Lwowa – na szosie ustawione barykady z białych worków z piaskiem, autokar musi omijać je wężykiem. Po chwili zostaje zatrzymany przez uzbrojony patrol policyjny. Jest już po 23 wieczorem, czyli po godzinie policyjnej i Lwowie nie można się poruszać.
Po wejściu do autokaru uzbrojony i zamaskowany funkcjonariusz ogląda paszporty. Prawie wszyscy to obywatele Ukrainy, więc tylko rzuca okiem.
CZYTAJ: Malicki: Putin swoim napadem zjednoczył całą Ukrainę przeciwko niemu
Gdy otrzymuje do ręki paszport reportera PAP, ogląda go uważnie. – A by pocziemu jedietie w Ukrainu? – pyta. – Ja żurnalist – odpowiadam. – Iz Polszy – dodaję. Po tych słowach funkcjonariusz staje się jakby mniej stanowczy. Po pytaniu: „wy pierwyj raz w Ukrainie?” oddaje paszport.
Autokar dojeżdża do przystanku przy ul. Chmielnickiego we Lwowie. Wysiada ponad połowa pasażerów i autokar rusza dalej do Kołomyi. W tym momencie znów widać, że jest się w kraju ogarniętym wojną.
CZYTAJ: Krwawe żniwo. Rosjanie zabili co najmniej tysiąc bezbronnych cywilów
Jest już północ, ale na ulicach wielkiego miasta nie ma nawet śladu przechodnia lub samochodu. Nie ma co marzyć o taksówkach, zwykle obecnych w dużych ilościach w sąsiedztwie dworców i przystanków, brak komunikacji miejskiej. W kompletniej ciszy co 10-15 minut ulicą przemyka tylko radiowóz z migającymi światłami, pogłębiając nastrój niepokoju.
Tłumek pasażerów, niektórzy z małymi dziećmi, stoi na środku placu, czekając właściwie nie wiadomo na co. Na szczęście po kilkunastu minutach na plac podjeżdża biały nissan. Kierowca oświadcza, że może w kilku turach po pięć osób rozwieźć obecnych w wybrane przez nich miejsca. Po kolejnej godzinie przychodzi kolej na reportera PAP.
CZYTAJ: Kilkaset ciał w jednej mogile. ONZ: Są dowody na istnienie masowych grobów
Okazuje się, że kierowca, Oleh, mówi po polsku, bo półtora roku mieszkał w Polsce. Mówi, że Polska mu się bardzo podoba, mieszkał i w Warszawie, i w Krakowie, i w Gdańsku.
Rozmowa, co oczywiste, schodzi na wojnę. – Wojna potrwa jeszcze miesiąc – mówi Oleh, choć nie wyjaśnia, skąd to wie. Na uwagę, że wojna może się skończyć, gdyby w Rosji doszło do zmiany władzy, Oleh przekonuje, że wcale nie. Bo w Rosji to nie tylko Putin chce wojny. – Oni już tacy są, że innym przeszkadzają żyć w spokoju – mówi.