Od stycznia 2015 r. i ataku na redakcję pisma „Charlie Hebdo” z rąk islamskich terrorystów zginęło w zachodniej Europie 305 osób. Liczba rannych jest kilkanaście razy wyższa - czytamy w najnowszym numerze tygodnika "Gazeta Polska".
Zamach w Londynie został przeprowadzony w pierwszą rocznicę ataków na brukselskie metro i lotnisko. Miejsce także nie było przypadkowe. Napastnik taranował ludzi na Moście Westminsterskim i wjechał w ogrodzenie brytyjskiego parlamentu. Pięć osób poniosło śmierć, a 40 zostało rannych. Dodatkowe znaczenie miał na pewno fakt, że był to pierwszy poważny atak na terenie Wielkiej Brytanii od 12 lat. To już kolejne państwo zachodniej Europy, którego obywatele nie mogą czuć się bezpiecznie.
Napastnicy znani służbom
Wzrost liczby muzułmanów w Europie i ich koncentracja w społecznościach zamkniętych powodują, że identyfikacja osób, które mogą stanowić zagrożenie terrorystyczne, jest poważnie utrudniona. Tym bardziej że – jak pokazało kilka ostatnich lat – zamachowcy niekoniecznie muszą mieć stały kontakt z przedstawicielami organizacji terrorystycznych. W dodatku plany zamachów i użyte podczas nich środki stają się coraz bardziej proste, czasem wręcz prymitywne, i ich przygotowanie nie wymaga udziału wielu osób. Więcej elementów to zawsze większe szanse na wykrycie.
Okazuje się jednak, że sama identyfikacja zradykalizowanych muzułmanów i potencjalnych zagrożeń to nie największe problemy służb. W wielu przypadkach autorzy zamachów nie byli anonimowi dla organów ścigania. Problem raczej w tym, że potencjalnych terrorystów jest zbyt dużo, aby mogli się oni znajdować pod stałą obserwacją. Zamachowiec z Londynu, Khaleed Massoud, był wcześniej karany i znany policji. Jednak bezpośrednio przed atakiem nie był częścią żadnego śledztwa, a jego wiek oraz brak znanych powiązań z organizacjami terrorystycznymi sprawiły, że nie traktowano go jako poważne zagrożenie. Jak przyznał po zamachu jeden z brytyjskich urzędników, angielskie służby stale obserwują tylko niewielki procent spośród trzech tys. osób zidentyfikowanych jako potencjalni ekstremiści.
W styczniu tego roku liczba osób zidentyfikowanych jako potencjalne zagrożenie we Francji wyniosła 16 tys. Jak twierdzą francuskie władze, 11,5 tys. z nich jest aktywnie monitorowanych. Jednak system zawodzi. 18 marca na lotnisku Orly w okolicach Paryża napastnik wyrwał karabin żołnierzowi, po czym został zastrzelony na miejscu. Jak potwierdziły francuskie władze, mieszkanie tego mężczyzny zostało przeszukane po zamachach z listopada 2015 r. Nie znaleziono jednak nic podejrzanego i nie sprawdzano go dalej.
W Niemczech liczba zidentyfikowanych islamskich ekstremistów wzrosła w 2013 r. ze 100 do 1,6 tys. obecnie. Szef niemieckiego Urzędu Ochrony Konstytucji Hans-Georg Maassen twierdzi, że 570 z nich uznawanych jest za zdolnych do przeprowadzenia ataku terrorystycznego. Niemieckie służby obserwowały sprawcę zamachu w Berlinie Anisa Amri. Przestały się nim jednak interesować, gdy ten zaczął pić, zażywać narkotyki i już nie poruszał tematu dokonania zamachu, przez co został uznany za mniej niebezpiecznego.
Europejskie prawo i terroryści
Jak pokazują powyższe przykłady, błędy służb wynikają często ze z góry założonych kryteriów oceny zagrożeń, którym pojedynczy sprawcy często się wymykają. Z drugiej strony takie kategoryzowanie zagrożeń jest konieczne nie tylko z powodu niemożności kontrolowania tak dużych grup ludzi, ale także dlatego, że na przeszkodzie staje prawo. Same podejrzenia nie wystarczą, aby kogoś aresztować, a zbyt długa i szczegółowa obserwacja danej osoby często budzi sprzeciw organizacji broniących praw człowieka.
Większość społeczeństw europejskich po szoku spowodowanym atakami terrorystycznymi łaknie przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa i jest w stanie zaakceptować prawo, które daje służbom większe uprawnienia. Istnieje jednak narracja alternatywna, która w antyterrorystycznej legislacji widzi próbę skorzystania z okazji do ograniczenia swobód obywatelskich. Uchwalony przez brytyjski parlament Investigatory Powers Act został w raporcie „Amnesty International” określony jako wiodący w „wyścigu na dno” europejskich wartości. „Państwo Wielkiego Brata, oparte na ciągłej inwigilacji, przed którym ostrzegał George Orwell w 1949 r., ciągle ma się dobrze dzisiaj w Europie. Rządy, w tym brytyjski, nie są daleko od stworzenia społeczeństw, w których wolność jest wyjątkiem, a strach jest regułą” ‒ mówiła z przejęciem Kate Allen, szefowa „AI” w Wielkiej Brytanii.
Wydaje się jednak, że większość mieszkańców zachodniej Europy bardziej od omnipotencji swoich rządów boi się ich słabości i powątpiewa, czy są one w stanie zapewnić im bezpieczeństwo. Płonna wydaje się być także nadzieja lewicy, że zamiast zdecydowanych działań i restrykcyjnego prawa potencjalnych terrorystów powstrzyma nasza dobra wola i kolejne akcje na Facebooku.
Całość artykułu w tygodniku „Gazeta Polska”