Opozycyjna Indyjska Partia Ludowa (BJP) Narendry Modiego odniosła zdecydowane zwycięstwo zdobywając 277 mandaty w 543-osobowym parlamencie. Sojusz partii, którym przewodzi BJP, uzyskał większość potrzebną do sformowania rządu bez pomocy partii regionalnych.
Narodowy Sojusz Demokratyczny, koalicja partii pod przewodnictwem BJP, zdobyła aż 325 miejsc w parlamencie i około 48 proc. wszystkich głosów. Będzie miała o 188 więcej posłów niż w poprzedniej kadencji i nie jest uzależniona od silnych partii regionalnych z Zachodniego Bengalu oraz Tamilnadu. Oznacza to o wiele bardziej stabilny rząd niż po zwycięskich dla BJP wyborach w 1999 roku, kiedy premier Atal Bihari Vajpayee wielokrotnie ratował kruchą koalicję przed upadkiem.
Wyniki wyborów mogą się jeszcze nieznacznie zmienić, gdyż do przeliczenia pozostały głosy z sześciu okręgów wyborczych.
Skala zwycięstwa Partii Ludowej zaskoczyła komentatorów politycznych, którzy stawiali na długie negocjacje powyborcze z partiami regionalnymi. Sama BJP przekroczyła granicę 272 mandatów, potrzebną do utworzenia rządu. Sytuacja, gdy partia może samodzielnie rządzić, zdarzyła się po raz pierwszy od 1984 roku, gdy Indyjski Kongres Narodowy, na fali współczucia po zabójstwie Indiry Gandhi, zmiótł ze sceny politycznej konkurentów.
W 2014 roku indyjskich wyborców porwała tzw. fala Modiego, lidera BJP i kandydata na premiera, który obiecywał powrót do szybkiego wzrostu gospodarczego i zahamowania inflacji.
Indusi uznali, że Narendra Modi powtórzy sukces gospodarczy stanu Gudźarat, którym rządzi od lat trzynastu. Kontrowersje wokół lidera BJP, oskarżanego o udział w pogromie muzułmanów w 2002 r. w Gudźaracie, okazały się mniej ważne niż jego program gospodarczy. Podczas kampanii wyborczej Modi unikał tematu napięć między społecznościami religijnymi, obiecując utworzenie rządu ekspertów w czasach kryzysu finansowego.
- Jeśli Modi zostanie premierem, prawdopodobnie oprze się na biurokratach, technokratach i profesjonalistach. Będzie miał pod sobą ministrów z BJP, ale może np. postawić na bezpośrednią współpracę z biurokracją tych ministerstw. W ten sposób odgrodzi gabinet premiera od partii. Do pewnego stopnia tak stało się w Gudźaracie - przewiduje w rozmowie z portalem Scroll.in, francuski politolog Christophe Jaffrelot, wybitny specjalista badający skrajną prawicę w Indiach.
Na taki scenariusz najbardziej liczą indyjskie rynki finansowe. Już 12 maja, po zakończeniu ostatniej fazy wyborów, gdy pojawiły się pierwsze sondaże faworyzujące BJP, giełda w Bombaju, finansowej stolicy Indii, zareagowała wzrostami. "Rynek rośnie oczekując, że Narodowy Sojusz Demokratyczny utworzy rząd. Ludzie mają nadzieję, że jeśli sojusz dojdzie do władzy, wzrost gospodarczy stopniowo wróci na właściwe tory" - tłumaczy w ekonomicznym dzienniku Mint Vikas Khemani, główny menedżer domu maklerskiego Edelweiss Securities.
Największym przegranym wyborów jest rządzący od dziesięciu lat Indyjski Kongres Narodowy, kierowany przez dynastię Nehru-Gandhich. Partia uzyskała tylko 46 mandatów. Wyborcy nie wybaczyli rządowi dziewięciu głośnych skandali korupcyjnych, m.in. w telefonii komórkowej, podczas przyznawania koncesji na wydobycie węgla, w kontraktach wojskowych, przy organizacji Igrzysk Wspólnoty Narodów w Delhi oraz w zawodowej lidze krykieta. Największą porażką rządu były jednak kiepskie wyniki gospodarcze. Indie nie poradziły sobie w czasie globalnego kryzysu gospodarczego, wzrost PKB wyhamował do poziomu poniżej 5 proc., a inflacja zbliża się do 10 proc.
Mimo przytłaczającego zwycięstwa BJP, wciąż silne pozostają największe partie regionalne. Trinamool Mamaty Banerjee w Zachodnim Bengalu zdobył w wyborach ogólnokrajowych 34 mandaty, a AIADMK Jayaram Jayalalithy 35 w Tamilnadu. Liderki obu ugrupowań liczyły na większy wpływ w krajowej polityce i raczej pozostaną w opozycji. AAP, debiutująca w wyborach, antykorupcyjna partia Arvinda Kejriwala, o której było głośno podczas całej kampanii, uzyskała tylko cztery miejsca w parlamencie.