Budujące IV Rzeszę Niemcy dążą do podporządkowania sobie - za parawanem tzw. Unii Europejskiej - państw naszego kontynentu. Mają być one, m. in. pozbawione prawa prowadzenia samodzielnej polityki zagranicznej, finansowej i obronnej. Temu ostatniemu służyć ma stworzenie "armii europejskiej", co ma osłabić NATO i, w dalszej perspektywie, przyczynić się do usunięcia z Europy wojsk Stanów Zjednoczonych. Czy to, co nie udało się kanclerzowi Hitlerowi na plażach w Normandii dokona kanclerz Scholz?
Pomińmy niewygodne pytanie, jakiej narodowości będzie dowódca przyszłej "europejskiej armii", której część pod nazwą Bundeswehry ma, o czym marzy np. były ambasador RFN w Warszawie, a synalek hitlerowskiego bandyty i adiutanta samego fuhrera, Arndt Freytag von Loringhoven, stacjonować na stałe w Polsce.
Wróćmy jednak do niemieckiego wkładu do budowy "europejskiej armii". Jest on imponujący. Niemcy już raz ją z powodzeniem tworzyli - w latach II wojny światowej - pod nazwą Waffen SS. W liczącej blisko 400 tysięcy formacji - stworzonej "pod niemieckim przewodem" - o ówczesne wartości europejskie walczył dosłownie cały kontynent - od A (Albańczycy) do Z (narody Związku Sowieckiego). Niechlubnym, z punktu widzenia Niemiec, wyjątkiem byli Polacy, którzy już wówczas sprzeciwiali się "europejskiej pogłębionej integracji".
W Waffen SS Polaków więc nie było... A kto stanowił najsilniejszy trzon tej formacji? I tu nie ma zdziwienia - byli to Holendrzy (50 tysięcy!) i Belgowie (38 tysięcy!). Obecnie także obie te nacje są najwierniejszymi giermkami tworzącego się "nowego europejskiego ładu".