Od jakiegoś czasu jesteśmy świadkami krwawych zamachów terrorystycznych organizowanych w różnych częściach świata przez islamskich fanatyków. Przywołajmy tylko te największe: atak na World Trade Center z 11 września 2001 r., zamachy bombowe na pociągi w Madrycie 11 marca 2004 r., podłożenie bomb w środkach komunikacji miejskiej w Londynie 7 lipca 2005 r., atak na redakcję francuskiego tygodnika „Charlie Hebdo” 7 stycznia 2015 r., seria zamachów w Paryżu 13 listopada 2015 r. czy wreszcie niedawny zamach tuż po koncercie w Manchesterze w Anglii 22 maja 2017 r. Co motywuje ludzi, którzy dokonują tak okropnych czynów w imię religii?
Wszystkie te zamachy pokazały nam, jak okrutny potrafi być radykalny islam. Na przykład w ostatnim zamachu w Manchesterze zginęły 22 osoby, nastolatki, bardzo młodzi ludzie, którzy pojechali na koncert ulubionej wokalistki. Liczba rannych przekroczyła 100. To kolejny taki brutalny przypadek w Europie. Pamiętamy też stosunkowo niedawny zamach w Berlinie podczas świąt Bożego Narodzenia 2016 r. przy użyciu skradzionej ciężarówki. Pamiętamy podobny atak we francuskiej Nicei, też przy pomocy samochodu ciężarowego. Fala aktów terrorystycznych rozlewa się po Europie i wszyscy zadają sobie wciąż to samo pytanie: jak to jest możliwe przy tylu zabezpieczeniach? Otóż muzułmanie wykorzystują wszystkie te prawa i zdobycze wolności obywatelskiej, które Europa wykreowała jako zdobycze cywilizacyjne: tolerancję, równość, szacunek dla innych wyznań, szacunek dla innych kultur. Zapomnieliśmy jednak, że nie wszyscy, którym oferujemy te wartości, są w stanie je uszanować. Zawsze wszak powinna obowiązywać zasada wzajemności. Niestety, w praktyce wcale tak nie jest. Zobaczmy na przykład, jak w Europie prężnie rozwijają się meczety. Gdy prawa wyznawców islamu zostają w jakiś sposób naruszone, zaraz podnosi się wielki krzyk. Trudno nie odnieść wrażenia, iż Europa wypiera się swoich chrześcijańskich korzeni, jednocześnie zaś zezwala na nieskrępowany rozwój tej religii, która może przynieść jej zniszczenie i już przynosi. Doszło do tego, że niektórzy obserwatorzy i uczestnicy życia politycznego wyraźnie mówią, że jeżeli nie zaczniemy używać do ochrony swej kultury i cywilizacji, do ochrony swego życia, tych samych metod, jakie stosuje islam (mam na myśli twarde egzekwowanie swoich praw, asertywność, domaganie się szacunku dla własnych wartości), to niestety niebawem staniemy się w Europie mniejszością – już teraz wyraźnie sugerują to wskaźniki demograficzne. A wtedy ze strony islamistów nie będzie pytań, tylko bezwzględne żądania, w tym przyjęcia i praktykowania ich religii.
Inny związany z tym problem jest następujący: w Europie mieszka już drugie i trzecie pokolenie imigrantów z państw muzułmańskich. Kraje zachodnie, Francja, Niemcy, Wielka Brytania, chętnie przyjmowały w latach 1960., 1970. i 1980. imigrantów ekonomicznych, by wspierali ich gospodarkę swoją tanią pracą. Do Niemiec przyjeżdżali Turcy i Kurdowie, którzy cieszyli się, że trafili do bogatego kraju, w którym mogą pracować, dobrze zarabiać, ściągać swoje rodziny – dodajmy, zazwyczaj bardzo liczne – i generalnie korzystać z dobrobytu, jakim dysponuje Bundesrepublika. Kurdowie dodatkowo korzystali z wolności narodowej i politycznej, jakiej nie mieli w Turcji, gdzie ich prześladowano. Ta emigracja była kontrolowana i w jakiś sposób korzystna dla Europy, ekonomicznie i demograficznie. W tej chwili jednak otworzyliśmy drzwi dla wszystkich bez wyjątku. Nie odróżniamy imigrantów ekonomicznych od uchodźców. Gdy patrzymy na zdjęcia, które do nas docierają, widzimy głównie ludzi z Afryki Północnej. Większość z nich to imigranci szukający lepszego życia w Europie, a nie uciekinierzy przed wojną. Organizacje międzynarodowe alarmują, że napływ imigrantów na nasz kontynent na taką skalę nigdy wcześniej nie miał miejsca. Niedawno na kongresie „Polska Wielki Projekt” jeden z uczestników z Niemiec podał takie dane: jakiś czas temu liczbę osób, które chciały przyjechać do Europy, szacowano na ponad 100 milionów. Dzisiaj jest ich jakieś 1,5 miliarda. Rzecz jasna, nie jesteśmy w stanie nawet w przybliżeniu przyjąć i zasymilować takiej masy ludzi. Doszłoby do absurdalnej sytuacji, w której Europejczyków trzeba by przenieść do Afryki, a Afrykanów do Europy… W Europie zaś obecny dobrobyt skończyłby się bardzo szybko.
+++Jak problem imigrantów skutkuje w praktyce i codziennym życiu?
Rosną kolejne generacje. Dzieci przybyszów chodzą do szkół ze swoimi rówieśnikami: Niemcami, Francuzami, Anglikami. Mają takie same aspiracje i oczekiwania jak oni, ale natykają się na tzw. szklany sufit. Niemcowi, Francuzowi czy Anglikowi łatwiej jest zrobić karierę, łatwiej coś osiągnąć i do czegoś dojść w życiu niż młodemu człowiekowi tureckiego, algierskiego czy sudańskiego pochodzenia. Jego pochodzenie zawsze będzie go blokować. Na tym tle rodzi się frustracja i niechęć do miejscowego społeczeństwa. A to dobra baza do wzrostu religijnego radykalizmu.
Skąd właściwie biorą się radykalne postawy u muzułmanów? Co skłania ludzi do wysadzenia się w powietrze i zabicia jak najwięcej „niewiernych”?
Być może wynika to z zasad wychowania. W krajach islamskich, takich jak Arabia Saudyjska, Pakistan czy Iran, od najmłodszych lat dzieciom wpaja się przekonanie, że żyd to bezbożnik, a chrześcijanin to wyznawca wielu bogów (Trójca Święta dla muzułmanów nie jest jednością). Mówił o tym wielokrotnie patriarcha Kościoła chaldejskiego abp Louis Sako. Inna obelga to „krzyżowiec”. Zamachowcy-samobójcy, wysadzając się w powietrze, często krzyczą „Śmierć krzyżowcom!”. W tradycji islamu od dawna silnie zakodowane jest przekonanie, że Zachód to wróg, chrześcijaństwo to wróg i trzeba je zniszczyć. Odpowiedzialność za wspomniany już zamach bombowy w Manchesterze wzięło na siebie Państwo Islamskie, oświadczając, że – uwaga – „30 krzyżowców zostało zabitych, a 70 rannych”. Tak oto zabite na koncercie nastolatki nazwano krzyżowcami…
Wszystkie zamachy, o których wspomnieliśmy, w mniejszym czy większym stopniu były motywowane religijnie. Ale czy Koran w ogóle dopuszcza takie zachowania? Czy też szerzenie islamu przez zabijanie innowierców to wyłącznie idea zrodzona w chorych umysłach muzułmańskich radykałów?
Sięgnijmy do początków, czyli do czasów proroka Mahometa. Koran był pisany w dwóch okresach, w Mekce i Medynie. W Mekce, gdzie objawienie Koranu zostało przyjęte entuzjastycznie, Mahomet mówił, że „ludy Księgi [czyli żydzi i chrześcijanie – przyp. red.] znajdą litość u Allaha” ze względu właśnie na wyznawaną przez siebie wiarę w Księgę. Taka jego postawa była motywowana także tym, że islam był wtedy jeszcze słaby i dopiero się rozwijał, a Mahomet poważnie obawiał się o jego przyszłość. Drugi okres objawienia Koranu miał miejsce w Medynie. Tam trudniej przyjmowano nauczanie Mahometa. Prorok spotkał się tam z dużą niechęcią, a mieszkańcy uważali nawet, że nie jest do końca zdrowy psychicznie. W takiej sytuacji Mahomet sięgnął po miecz i na siłę zaczął narzucać współziomkom prawdę koraniczną. Nauczanie z tego okresu jest więc znacznie bardziej radykalne niż to z czasów Mekki. Dodajmy jeszcze, że w islamie obowiązuje zasada, że wersety późniejsze znoszą wcześniejsze, a to oznaczałoby, że cały tekst napisany w Mekce jest nieaktualny. A zatem wszystko to, co Mahomet wcześniej powiedział o szacunku do chrześcijan i żydów, zostało zanegowane przez późniejsze stwierdzenia. Możemy to nazwać grzechem pierworodnym islamu – stosowanie i akceptowanie przemocy przy szerzeniu wiary. Mahomet mówił o szacunku dla ludów Księgi, ale w polskim tłumaczeniu Koranu pojawia się inne zdanie, wypowiedziane przez niego w okresie medyńskim: „Jeżeli masz przyjaciół wśród chrześcijan i żydów, nawróć ich. A jeśli nie chcą się nawrócić, to gnęb ich”. W przekładach na inne języki, np. angielski, jest to jeszcze dosadniej sformułowane. Jeżeli tak napisano w świętej księdze islamu, to nic dziwnego, że w religijnej praktyce mamy taką sytuację, jaką mamy.
W islamie funkcjonuje też prawo oszustwa niewiernego. Pozwala ono w stosunku do innowiercy czynić wszystko, jeżeli to służy religii. Można go oszukiwać, okłamywać, okradać, pod warunkiem, że służy to islamowi. Świetnym potwierdzeniem tego jest Arabia Saudyjska, gdzie zdarzało się, że europejscy czy amerykańscy przedsiębiorcy otwierali swoje firmy, a potem ich stamtąd wyrzucano, uprzednio odebrawszy majątek. W 2013 r. ambasador Egiptu zwrócił się do nas z informacją, że jest pewien szejk, który chce rozmawiać na temat sytuacji chrześcijan w Egipcie po Arabskiej Wiośnie Ludów i obaleniu rządów prezydenta Muhammada Mursiego. Zamierzaliśmy więc zorganizować konferencję na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, zaprosić szejka oraz biskupów z Egiptu. Okazało się, że wielu egipskich biskupów, do których się zwróciliśmy, odmówiło, twierdząc, że wiedzą, co ów szejk powie. A powie to, co gospodarze będą chcieli usłyszeć, a nie to, co jest stanem faktycznym. To pokazuje, w jaki sposób funkcjonują muzułmanie w kontaktach z przedstawicielami innych religii. Wszystko, co służy islamowi jest akceptowalne bez stosowania kategorii moralnych.
To, jak radykalni islamiści podchodzą do innowierców (a nawet muzułmanów wyznających inny nurt islamu) pokazuje sytuacja na Bliskim Wschodzie, na terenach zajętych przez siły tzw. Państwa Islamskiego. Tam w praktyce możemy zobaczyć, jaki jest stosunek wyznawców Proroka do wyznawców innych religii.
Teoretycznie ludy Księgi powinny mieć prawo do życia w krajach zdominowanych przez islam. Tymczasem w praktyce widzimy wyraźnie, że tak nie jest. Odwołam się do nie tak dawnego przykładu z irackiego Mosulu, w którym mieszkali chrześcijanie. Najpierw obiecano im opiekę. Powinni zapłacić kontrybucję w ustalonej wysokości, ale będą mogli pozostać w swoich domach. Któregoś jednak dnia, zupełnie bez ostrzeżenia, spędzono ich do meczetów, przeszukano, ograbiono, a następnie wypędzono z miasta tak jak stali.
Uważam, że w islamie teoria to jedno, a praktyka drugie. U muzułmanów można zauważyć taki oto mechanizm: gdy są w mniejszości, to starają się zachowywać pewne formy i pokazują w miarę sympatyczną twarz. Gdy natomiast przeważają liczebnie, przyjazne oblicze znika i pojawia się agresja. Widać to też u nas, w Europie. Wraz ze wzrostem liczebności muzułmańskich społeczności w poszczególnych krajach rosną ich roszczenia i agresywność. Domagają się miejsc pracy, socjalnych mieszkań, opieki społecznej, darmowych szkół, respektowania zasad islamu itd., itd.
Miałem okazję rozmawiać kiedyś z Polakiem mieszkającym w Manchesterze. Opowiedział, że parę lat temu pojawił się tam problem, z którym musiały się zmierzyć miejscowe władze i społeczność. Otóż dyrektorami większości szkół w mieście byli muzułmanie, którzy niejako automatycznie zaczęli wprowadzać do swoich placówek kulturę i pewne zwyczaje islamskie. Na tym tle powstał spór, bo niemuzułmanie twierdzili, że brytyjskie szkoły państwowe powinny uczyć brytyjskich wartości, a nie wartości islamskich. Tyle że spór bardzo szybko się skończył, bo nikt nie był w stanie określić, czym są owe wartości brytyjskie… Wartości brytyjskie są wartościami chrześcijańskimi i należałoby przyznać, że budujemy na Ewangelii. A ponieważ nikt się do tego nie chce przyznać, albo boi się do tego przyznać, to efekty mamy takie, jakie mamy. I to jest jedna z przyczyn tego, co się dzisiaj dzieje w Europie. Do lat 1960., 1970. muzułmanie szanowali Europę, bo była chrześcijańska. Teraz, gdy stała się w dużym stopniu niewierząca, traktują ją jak ziemię, którą trzeba zdobyć. I przynoszą tu to, co w ich przekonaniu jest najlepsze – czysty, zaangażowany islam, bo tylko on może tę chorą moralnie Europę uzdrowić.
Islamiści rzeczywiście zarzucają nam, że nasz kontynent i w ogóle cała zachodnia cywilizacja jest „chora moralnie”. Przyznając im rację, sami się osłabiamy. Może nie należy wzmacniać argumentacji wrogich nam radykałów?
Coś jednak jest na rzeczy z tym zarzutem. Posłużę się tutaj wymownym przykładem. Ważnym wydarzeniem w kontekście tego, o czym rozmawiamy, był zamach na redakcję francuskiego tygodnika satyrycznego „Charlie Hebdo”. Po raz pierwszy doszło tam do starcia się ze sobą dwóch fanatyzmów: islamskiego i ateistycznego, bo tygodnik ten ma wymiar zdecydowanie ateistyczny. To pokazało, jak głębokie jest niezrozumienie przez Europejczyków tego, co się dzieje. Bo jeśli jest czasopismo, które obraża uczucia religijne, kpi z tego, co święte dla żydów, chrześcijan, muzułmanów i świadomie prowokuje, to jakiej reakcji można się spodziewać? Podkreślę, że redakcja była wcześniej ostrzegana, że jej prowokacje mogą się źle skończyć, proszono, by nieco spuścili z tonu, ale oni szli w zaparte. Doszło wreszcie do zamachu 7 stycznia 2015 r., a w redakcji zginęło 17 osób. Nie znaczy to oczywiście, że popieram zamach, ponieważ dokonano go na wojujących ateistach, broń Boże, to dla wszystkich droga donikąd. Prezydent François Hollande w publicznym oświadczeniu pod redakcją powiedział, że „to był zamach na świeckie państwo”. To też pokazuje, że tak naprawdę nie rozumiemy, co się dzieje i do czego dochodzi. Bo co znaczy „świeckie państwo”? Świeckie państwo daje równość wszystkim obywatelom, i wierzącym, i niewierzącym, i w żadnym wypadku nie powinno się zgadzać na obrazę uczuć religijnych. Po tym wystąpieniu prezydenta Hollande’a zaczęło się pojawiać słynne hasło „Je suis Charlie” (co znaczy „Jestem Charlie”). W niedzielę po zamachu w Paryżu odbył się wielki marsz poparcia dla redakcji tygodnika i ofiar ataku. Wzięło w nim udział wielu przywódców państw europejskich. Wszędzie pojawiało się hasło solidarności z redakcją, „Je suis Charlie”. Zastanówmy się chwilę, jak odczytać te słowa. Przecież dano jasny przekaz, i to nie tylko ekstremistom islamskim, ale wszystkim muzułmanom, że Europejczycy, a przynajmniej przywódcy największych krajów zachodnich, identyfikują się nie z ofiarami zamachu, tylko z obrazą uczuć religijnych, której regularnie dopuszczało się pismo. Nota bene media poinformowały następnego dnia, że 4 mln ludzi potępiło to, co się dokonało w redakcji „Charlie Hebdo”. Te same media podały też, że w samej Francji w internecie 12 mln ludzi pochwaliło zamach. A zatem trzy razy więcej ludzi stanęło po stronie zamachowców niż po stronie ofiar!