Lwów. Rakiety spadają, syreny wyją. Duch w ukraińskim narodzie nie ginie
- Bo gdzie jeszcze ludziom tak dobrze jak tu? Tylko we Lwowie! Gdzie śpiewem cię tulą i budzą ze snu? Tylko we Lwowie! - nucili słynni Szczepko i Tońko. Tą i wiele innych piosenek ulicznych przedwojennego Lwowa znają niemal wszyscy. Dzisiaj miasto boryka się z wojenną codziennością, o której opowiedział w programie „Dzień z Republiką” Artur Żak z gazety „Nowy Kurier Galicyjski”, wydawanej we Lwowie.
- Na dobrą sprawę, mieszkańcy nie odczuwają jakiś wielkich zmian - mówi redaktor. - Oczywiście brakuje niektórych asortymentów, ale ludzie bardziej martwi coraz większy brak pieniędzy w portfelu. Odczuwamy wzrost cen, ale zdajemy sobie sprawę, że to efekt wojny. Jeszcze do niedawna banany były u nas tańsze od jabłek. Teraz transport wodny jest zablokowany i wiele towarów zwyczajnie do nas nie dociera.
Codziennie Rosjanie barbarzyńsko atakują ukraińskie miasta z powietrza, cynicznie deklarując całemu światu swoje „prawo”… do zabijania Ukraińców. Lwów był już ostrzelany pięciokrotnie. W wyniku ataku zginęło 7 osób, rannych zostało 11, w tym dziecko.
- Mimo trudnej sytuacji, nikt nie narzeka - podkreśla Żak. - Codziennie rozmawiam z wieloma ludźmi i wszyscy deklarują wolę normalnego funkcjonowania. Oczywiście dociera do nas pomoc humanitarna. Jest nam potrzebna, ale wiemy, że im dalej na wschód wsparcie jest niezbędne.