Od ponad 1,5 roku polska Służba Graniczna zmaga się z problemem licznych prób nielegalnej migracji. Dzięki zapory budowanego na granicy polsko-białoruskiej, takich przypadków jest znacznie mniej. Nie są one aż tak niebezpieczne dla naszych funkcjonariuszy, jak było to wcześniej. Mińsk postanowił przerzucić swoje gierki polegające na przerzucaniu migrantów na inny kraj. Tym razem ofiarą padła Ukraina. Nie bez powodu... Białoruski dyktator roku to po to, aby w ten sposób rozpoznać możliwości reagowania strony ukraińskiej i znaleźć "słabe miejsca" w ochronie granicy.
Celem Białorusinów jest wyszukanie wrażliwych, niedostatecznie zabezpieczonych odcinków granicy. Te działania nie przynoszą, jak dotąd, oczekiwanych efektów, ponieważ dobrze chronimy granicę. Czujność zachowują też przedstawiciele białoruskiego podziemia, którzy pomagają monitorować ruch wojsk wroga, czytamy na łamach portalu Centrum Narodowego Sprzeciwu, prowadzonego przez ukraińskie władze.
Analogiczną taktykę Białoruś stosuje również w działaniach hybrydowych na granicy z Łotwą, dodano w komunikacie Centrum.
Od sierpnia do listopada 2021 roku tysiące nielegalnych migrantów, pochodzących głównie z krajów Bliskiego Wschodu, Azji i Afryki, próbowało przedostać się z Białorusi do Polski. W ocenie władz w Warszawie był to atak hybrydowy inspirowany przez Rosję, służący zdestabilizowaniu sytuacji na granicy zewnętrznej Unii Europejskiej, a także rozpoznaniu procedur reagowania kryzysowego UE i NATO oraz ich krajów członkowskich.
Podobne działania, choć na mniejszą skalę, odnotowano również na granicach Białorusi z Litwą i Łotwą.