Dziesięć ofiar śmiertelnych. Pięćdziesiąt rannych. To już wiemy o bilansie zamachów w metrze w Petersburgu. Jasne jest także, że materiał wybuchowy był w jednym z wagonów. Nie wiadomo jednak, kto za tym stoi - pisze Tomasz Terlikowski.
Władimir Putin już zapowiedział, że wszystkie możliwe przyczyny zamachów będą zbadane, że zaangażowane w ich wyjaśnienie zostaną wszystkie siły. Już teraz internet pełen jest przypuszczeń, co do tego, kto za owymi zamachami stoi. Najczęściej wymienia się muzułmanów (ewentualnie, konkretniej) Czeczeńców, ale nie brak też takich, którzy sugerują, że zamachy mogą mieć też coś wspólnego ze spadającym poparciem dla Putina.
Wielu Rosjan przypomina, że tak się nieszczęśliwie składa, że Putin przejął władzę, a potem ją umocnił, po serii nigdy nie wyjaśnionych zamachów terrorystycznych. Tak się też składa, że za każdym razem, gdy poparcie dla Putina spadało, nagle wydarzała się jakaś wojna czy wojenka, albo przynajmniej wzmacniano ochronę antyterrorystyczną. I kto wie, czy podobnie nie jest teraz, gdy poparcie dla prezydenta Federacji Rosyjskiej zaczyna spadać?
Oczywiście nie ma bezpośrednich dowodów na odpowiedzialność Putina za tamte zamachy, i zapewne nie będzie jej również teraz. Nie można także wykluczyć, że tym razem zamachy rzeczywiście zostały przeprowadzone przez islamistów. Islam w Rosji, tak jak na całym świecie, zmienia się i radykalizuje. Nie bez znaczenia dla tego procesu jest także nieustanna wojna w Czeczenii i szerzej na Kaukazie. Nie sposób więc wykluczyć, że za zamachami w metrze stoją rzeczywiście islamiści. W przypadku Rosji trzeba być jednak z taką tezą niezmiernie ostrożnym.