Choć Trump może być prezydentem maksymalnie osiem lat, to skutki jego rządów mogą być widoczne jeszcze przez dziesięciolecia. Wszystko za sprawą dożywotnich nominacji sędziowskich do Sądu Najwyższego w USA. Trump ma bowiem szanse zmienić stosunek sił w sądownictwie, które w Stanach jest praktycznym twórca prawa.
Od 13 lutego 2016 r., od śmierci Antonina Scalli, w Sądzie Najwyższym USA pozostaje jeden wakat. W marcu Barack Obama nominował na to miejsce Merricka Garlanda, to jednak republikanie w Senacie zablokowali jego kandydaturę w nadziei, że nowy republikański prezydent USA zdecyduje się na innego sędziego. I zapewne Donald Trump podejmie tę decyzję jako jedną z pierwszych po oficjalnym zaprzysiężeniu na urzędzie prezydenta.
Sąd Najwyższy w USA liczy 9 sędziów i są to urzędy sprawowane dożywotnio lub do momentu przejścia sędziego na emeryturę. W chwili obecnej 4 sędziów jest konserwatywnych, a czterech – liberalnych. Dlatego nowy sędzia jest takim języczkiem u wagi. W kolejnych latach jednak wpływ republikanów w SN może znacznie wzrosnąć.
Dwóch sędziów nominowanych przez Billa Clintona jest już w podeszłym wieku – Ruth Bader Ginsburg ma 83 lata, a Stephen Breyer – 78 – i ich kariera w SN raczej nie będzie trwała zbyt długo. W przypadku ich śmierci lub przejścia na emeryturę w najbliższych latach, Trump będzie mógł umocnić swoje wpływy w Sądzie Najwyższym. Taki układ pozwoli Trumpowi na odwrócenie wielu kluczowych decyzji. Mówi się to o kwestiach granic wolności religijnej, prawa do posiadania broni, równowagi władz stanowych i federalnych, zasad finansowania kampanii politycznych.
Okazuje się, że dla wielu republikanów właśnie wizja „pozyskania” SN stała się decydującym powodem oddania głosu na Trumpa, który nie cieszył się szczególnymi względami konserwatywnego establishmentu. Faworytem do uzyskania pierwszej nominacji ma być William Pryor, konserwatywny sędzia z Atlanty.