Wu\'er Kaixi, dysydent i przywódca ruchu studenckiego na rzecz demokracji na placu Tiananmen w 1989 r., w poniedziałek po raz kolejny próbował oddać się w ręce chińskich władz, aby móc wrócić do kraju i zobaczyć się z rodziną.
Wu'er Kaixi próbował oddać się w ręce chińskich władz w Hongkongu, gdzie samolot, którym leciał, miał międzylądowanie. Towarzyszył mu hongkoński działacz na rzecz praw człowieka Albert Ho.
"Robię to z powodu absurdalnego zachowania władz Chin, które z jednej strony wysyłają za mną nakaz aresztowania, a z drugiej nie pozwalają wrócić do kraju. Chcę wrócić, by zobaczyć się z bliskimi, nawet jeśli spotkanie miałoby się odbyć przez pancerną szybę" – napisał chiński dysydent na swoim blogu.
Wu'er już wcześniej próbował nakłonić władze Chin, by wpuściły go z powrotem do kraju. W 2009 roku odmówiono mu zgody na wjazd do Makao, które, podobnie jak Hongkong, jest chińskim terytorium o statusie specjalnego regionu administracyjnego. Rok później został aresztowany za próbę wejścia do chińskiej ambasady w Tokio i wypuszczony po dwóch dniach bez zarzutów. W 2012 roku próbował bezskutecznie oddać się w ręce chińskich władz w ambasadzie Chin w Waszyngtonie.
Wu'er Kaixi to, obok Wang Dana, jeden z dwóch przywódców Pekińskiej Wiosny, jak nazwano protesty chińskich studentów pod koniec lat 80. Zasłynęli oni z tego, że rozpoczęli strajk głodowy, zanim wypadki na placu Bramy Niebiańskiego Spokoju doprowadziły do rozlewu krwi.
Wu'er Kaixi (czyt. Wuer K'haj-si), charyzmatyczny Ujgur znany z tego, że w maju 1989 r. publicznie skrytykował ówczesnego premiera Li Penga, zdążył uciec z Chin, prawdopodobnie przez Hongkong, który wówczas był jeszcze w rękach Brytyjczyków, do Francji. Następnie przeniósł się do USA. Obecnie mieszka na Tajwanie.
W ubiegłym roku Wu'er i Wang apelowali za pośrednictwem organizacji Prawa Człowieka w Chinach (Human Rights In China, HRIC) o pozwolenie na powrót do kraju.
W nocy z 3 na 4 czerwca 1989 roku, czołgi i wozy pancerne wjechały na centralny plac Pekinu, Tiananmen, gdzie przez siedem tygodni demonstrowały tysiące chińskich studentów, domagając się demokratyzacji systemu. Armia chińska dokonała masakry.
Nadal nie rozliczono winnych rzezi. Władze nie odpowiadają też na ponawiane co roku apele opozycji i rodzin młodych ludzi poległych na placu o "nowy początek" – o nową ocenę wydarzeń sprzed 20 lat przez władze ChRL, o dialog i pojednanie. Do dziś nie wiadomo, jaka była faktyczna liczba ofiar – w końcu czerwca 1989 r. ówczesny mer Pekinu przyznał, że zginęło 200 demonstrantów, w tym 36 studentów. Nieoficjalne szacunki mówią o dwóch tysiącach zabitych. Aresztowano do trzech tysięcy ludzi.
at, mg, pap, fot. screen youTube