Egipski rząd oficjalnie uznał Bractwo Muzułmańskie, z którego wywodzi się obalony w lipcu prezydent Mohammed Mursi, za organizację terrorystyczną. Władze oskarżyły Bractwo o wtorkowy zamach bombowy przed budynkiem policji, w którym zginęło 16 osób.
O uznaniu mającego 85-letnią historię Bractwa za organizację terrorystyczną poinformował po posiedzeniu rządu wicepremier i minister szkolnictwa wyższego Hossam Eissa. Dodał, że rząd postanowił "zgodnie z prawem ukarać każdego, kto należy do tego ugrupowania".
Jak powiedział minister solidarności społecznej Ahmed el-Borai, zakazana jest "wszelka działalność" Bractwa, zwłaszcza demonstracje. Dotychczas protesty islamistów, którzy domagają się powrotu Mursiego do władzy, odbywały się prawie codziennie. Borai dodał, że zakaz działalności dotyczy też wywodzącej się z Bractwa Partii Wolności i Sprawiedliwości, która wygrywała wszystkie wybory organizowane po obaleniu na początku 2011 roku dyktatora Hosniego Mubaraka.
Agencja Reutera pisze, że egipskie władze będą teraz mogły oskarżać członków Bractwa o członkostwo w organizacji terrorystycznej. AFP precyzuje, że islamiści z tego ugrupowania będą mogli być sądzeni na podstawie ustawy antyterrorystycznej. Uchwalono ją w 1992 roku w następstwie zamachów przeprowadzanych przez radykalne grupy islamskie. Ustawa ta przewiduje zaostrzone sankcje, m.in. karę śmierci.
Według AFP uznanie Bractwa za organizację terrorystyczną jest "pierwszą tak drastyczną decyzją wobec ugrupowania, które - choć zdelegalizowane - to za czasów Hosniego Mubaraka było tolerowane, i które po obaleniu dyktatora wyszło z ukrycia".
Decyzję ogłoszono trzy tygodnie przed referendum na temat nowej konstytucji, które Bractwo postanowiło zbojkotować.
Jeden z przywódców tego ruchu wezwał swoich zwolenników do dalszej mobilizacji przeciwko nowym władzom Egiptu. Jego zdaniem decyzja rządu jest nieważna.
- Będziemy kontynuować protesty, to pewne - powiedział członek władz Bractwa Ibrahim Munir, który przebywa na uchodźctwie w Londynie. We wtorek w Egipcie doszło do jednego z najbardziej krwawych zamachów od odsunięcia od władzy prezydenta Mursiego 3 lipca. W ataku bombowym w mieście Mansura, na północy kraju, zginęło 16 osób, a ponad sto zostało rannych.
Bractwo potępiło zamach, a w środę do jego przeprowadzenia przyznało się dżihadystyczne ugrupowanie Ansar Bait al-Makdis z siedzibą na Synaju.
Jednak tuż po ukazaniu się na forach dżihadystycznych oświadczenia Ansar Bait al-Makdis, rząd oskarżył Bractwo o atak. "Cały Egipt był przerażony paskudną zbrodnią popełnioną przez Bractwo Muzułmańskie, które wysadziło w powietrze siedzibę policji w prowincji Ad-Dakahlija" - czytamy w oświadczeniu rządu.
Już we wtorek rzecznik rządu obwiniał członków islamistycznego ruchu o przeprowadzenie zamachu w Mansurze, a premier Hazim el-Biblawi nazywał Bractwo organizacją terrorystyczną. W środę rząd sformalizował tę decyzję.
Po odsunięciu od władzy Mursiego, pierwszego wybranego demokratycznie przywódcy Egiptu, wojsko stosowało represje wobec jego zwolenników. W ich wyniku zginęło ponad tysiąc osób. Tyle samo osób aresztowano; za kratki trafiło niemal całe kierownictwo islamistycznego ruchu.
Podczas lipcowego zamachu stanu przeciwko Mursiemu wojskowi twierdzili, że jest on odpowiedzią na wielomilionowe demonstracje, których uczestnicy zarzucali islamistycznemu prezydentowi nieudolność, zrujnowanie gospodarki i reprezentowanie jedynie interesów Bractwa. Na obalonym prezydencie ciążą obecnie zarzuty doprowadzenia do śmierci demonstrantów, ucieczki z więzienia w 2011 roku oraz zarzuty szpiegostwa na rzecz zagranicznych organizacji w celu popełnienia aktów terroru.