Czym kończy się propagowanie dewiacji? Bardzo często wiarą w medyczną szarlatanerię, co z kolei prowadzi do tragedii życiowych. W pogoni za kasą i z obawy o zakwalifikowanie do grona "transfobów", nawet rozsądni, wydałoby się, ludzie godzą się na uczestnictwo w największych podłościach. Ich ofiarami padają coraz częściej młodzi ludzie, wręcz dzieci. Poniżej jeden z przykładów "nowego wspaniałego świata\'.
Jak podała na Twitterze Fundacja WEI, 18-letnia Kayla Lovdahl z USA pozwała lekarzy, oskarżając ich o nakłonienie jej do usunięcia piersi, gdy miała 13 lat i wierzyła, że jest transpłciowa. Według niej zabieg spowodował „poważne obrażenia fizyczne i emocjonalne oraz żal”. Kayla twierdzi, że miała oczywiste problemy psychiczne, a lekarze namówili ją na zabieg ze względów finansowych. Kayla oskarża ich teraz o „ideologiczną i egoistyczną przemoc medyczną”. Tłumaczy, że jej przekonania o byciu transpłciową wynikały z nadmiernego oglądania treści influencerów związanych z tematyką transpłciowości od 11 roku życia. W wieku 12 lat zaczęła przyjmować blokery dojrzewania płciowego i testosteron bez odpowiedniej oceny psychologicznej, która obejmowała jedynie 75 minut rozmowy i badań. Lekarze wtedy powiedzieli rodzicom, że „lepiej mieć żywego syna niż martwą córkę”. Prawnicy Kayli uważają tę procedurę za „szaloną formę wykorzystywania dzieci”.
"W naszej opinii, jeżeli nie zdrowy rozsądek, to rynki finansowe skończą z zabiegami na dzieciach. Ubezpieczyciele zaczną odmawiać polisy lekarzom, którzy podejmują się takich zabiegów. A to może oznacza utratę prawa do wykonywania zawodu" - czytamy na Twitterze Fundacji WEI.