Premier Izraela Benjamin Netanjahu oświadczył że jego kraj "ostro odpowie" na poranny atak dwóch Palestyńczyków na jedną z synagog w Jerozolimie, w którym zginęło co najmniej czterech Izraelczyków, a kilku zostało rannych
Netanjahu nazwał atak "okrutnym mordem na Żydach, którzy przyszli do świątyni się pomodlić i zostali zabici przez nikczemnych morderców". Odpowiedzialnością za atak obarczył radykalny palestyński Hamas i prezydenta Autonomii Palestyńskiej Mahmuda Abbasa.
Sekretarz stanu USA John Kerry zdecydowanie potępił atak, nazywając go "czystym terrorem". – To po prostu nie mieści się w ludzkim zachowaniu – powiedział dziennikarzom podczas wizyty w Londynie.
Dwóch mężczyzn, uzbrojonych w noże, siekiery i pistolety, wtargnęło do synagogi w ultraortodoksyjnej dzielnicy Har Nof w zachodniej Jerozolimie i zaatakowało modlących się tam wiernych. Izraelska policja zastrzeliła obu napastników.
Według policji w ataku zginęły cztery osoby. Służby medyczne, na które powołuje się Reuters, informują, że dziewięć osób zostało rannych, w tym pięć jest w stanie krytycznym.
Tymczasem Hamas i Islamski Dżihad, dwa główne radykalne ugrupowania palestyńskie, wyraziły zadowolenie z ataku na synagogę. Na razie jednak nikt do niego się nie przyznał.
Atak ten "jest odpowiedzią na śmierć męczennika Jusefa al-Ramuniego", palestyńskiego kierowcy autobusu, który w poniedziałek został znaleziony powieszony w swym autobusie w zachodniej Jerozolimie - oświadczył Hamas, cytowany przez agencję AFP.
Izraelska policja twierdzi, że dowody w sprawie kierowcy autobusu wskazują na samobójstwo. Jednak w palestyńskich mediach szybko pojawiły doniesienia, że Ramuniego zabili żydowscy napastnicy, co podsyciło napięcia w mieście.