Polscy koszykarze, mimo walki do ostatnich sekund, przegrali we Włocławku z Estonią 78:82 trzeci mecz z rzędu w eliminacjach Eurobasketu 2025. „To nie jest syzyfowa praca” – powiedział kapitan drużyny Mateusz Ponitka.
Biało-czerwoni zagrają w finałowym turnieju mistrzostw Europy bez względu na wyniki w kwalifikacjach, gdyż Polska będzie w Katowicach współorganizatorem jednej z grup. Jednak porażka z Estończykami, obecnie najlepszą drużyną w grupie H, która ma na koncie same zwycięstwa, w tym z Litwą, nie była brana pod uwagę, zwłaszcza na własnym parkiecie. „Estonia to niewygodny zespół. Oni bardzo mocno, fizycznie próbują się bić, nadrabiać w ten sposób braki centymetrów, bo nie są superwysoką drużyną. Cały czas ta fizyczność się przewija na boisku. Może nie powiem, że dzisiaj nie podjęliśmy walki, ale pojedynek z nimi dużo nas dzisiaj kosztował” – ocenił Mateusz Ponitka, który rozegrał 167. mecz w drużynie narodowej i ma na koncie 1819 zdobytych punktów.
Kapitan reprezentacji przebywał na parkiecie ponad 33. minuty, ale można powiedzieć, że rozegrał dwa spotkania – tyle z siebie dawał i w ataku, gdzie był najlepszym strzelcem zespołu, i w obronie, i w konstruowaniu akcji. Zdobył 23 punkty, miał pięć zbiórek, cztery asysty oraz po trzy straty i faule. Nieraz leżał poobijany na parkiecie po zderzeniach z bezpardonowo grającymi rywalami. Wszystko to, dla niego i kolegów, okazało się na koniec jakby biciem głową w mur, syzyfową pracą. „Myślę, że to nie jest syzyfowa praca i z meczu na mecz powinniśmy grać lepiej. To są okienka. Cały czas dochodzą nowi zawodnicy, odchodzą inni. Staramy się znaleźć optymalne rozwiązania. Ja chcę pomóc jak najwięcej. Też popełniam błędy. Nie grałem dzisiaj super meczu. Chciałbym, żebyśmy wszyscy poszli do przodu jako zawodnicy i żebyśmy wszyscy lepiej grali. To jest mój cel i moje marzenie” - zaznaczył.
Najbardziej doświadczony zawodnik zespołu był, obok Aleksandra Balcerowskiego (15 pkt i 9 zbiórek w 16 minut) i drugiego pod względem stażu w drużynie Michała Sokołowskiego, najlepszym graczem polskiej ekipy, nad którą w ostatnim okresie zawisło jakieś fatum. Piąta z rzędu porażka w meczu o punkty nastąpiła po walce, ale znowu w samej końcówce. „Nie wiem, czy to była końcówka, bo przez większość meczu mieliśmy problem z bardzo prostymi rzeczami, typu komunikacja. Mieliśmy grać obronę ukierunkowaną na pick and rolle i bardzo często się gubiliśmy, bo oni… nie stawiali tych pick and rolli, zasłon. Wiedzieliśmy, że rywale mają, można powiedzieć, szalony styl, szybki, że dużo rzeczy dzieje się w ich ataku, a w pierwszej połowie dziesięć punktów straciliśmy, gdy ich zawodnik zostawał sam na sam koszem” – analizował Sokołowski, który najdłużej przebywał na boisku. W blisko 36 minut zdobył 10 punktów, miał dwie zbiórki, siedem asyst, cztery przechwyty, dwie straty i trzy faule.
W Hali Mistrzów rywale spowalniali grę Polaków, których rozgrywający, mocno naciskany, długo trzymał piłkę, kozłował. W efekcie zostawało mało czasu na zakończenie akcji i przeradzała się ona w gorączkowe poszukiwanie jakiejkolwiek pozycji do rzutu. „Na pewno nie było płynności z naszej strony. Z czego to wynika? Trzeba zobaczyć ten mecz na spokojnie, obejrzeć, dlaczego tak się działo. Na pewno nie możemy powtórzyć tego samego błędu w drugim spotkaniu, musimy wyciągnąć wnioski” – przyznał koszykarz włoskiego Banco di Sardegna Sassari, który rozegrał w czwartek 120. mecz w reprezentacji, a do zdobycia w niej 1000. punktu zabrakło mu jednego.
Sokołowski zagrał w dobrze sobie znanej hali we Włocławku, gdzie po przejściu z MKS Pruszków wyrastał w zespole Anwilu na solidnego gracza ekstraklasy. Nie traktował jednak tego spotkania specjalnie. „Każdy mecz w reprezentacji Polski jest specjalny. Tutaj spędziłem trzy lata zawodowej kariery, można powiedzieć, że sportowo dorastałem przy wspaniałej publiczności. Dzisiaj kibice pokazali, że nic się nie zmienili. Szkoda, że nie udało się przy tym dopingu wygrać. Bardzo im dziękujemy, że tak licznie przyszli” - podkreślił.
W niedzielę o godz. 17 Polacy spotkają się z Estonią na wyjeździe w meczu rewanżowym. Czy kolejna porażka w rywalizacji o punkty nie zaczyna ciążyć drużynie? Czy w Tallinie brzemię nie okaże się zbyt duże? „Cóż mam odpowiedzieć. Musimy wygrać, żeby nie było takich pytań. Nie ma innej opcji” – zakończył Sokołowski.
Źródło: PAP
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.