Udana runda wstępna mistrzostw Europy mogła napawać sympatyków biało-czerwonych optymizmem. Awans z drugiego miejsca mimo porażki 23:30 z Niemcami należy traktować jako spory sukces.
Nie dziwi więc huraoptymizm i nadzieja przed starciem z Norwegami towarzysząca kibicom. Mimo udanego i przede wszystkim wyrównanego początku spotkania skandynawowie szybko przejęli inicjatywę, do połowy prowadząc już sześcioma bramkami. Wszelkie złudzenia tym samym zniknęły, a podopieczni Patryka Rombla byli zaledwie cieniem, w porównaniu do dyspozycji z meczu z Białorusinami.
Efekt tego był jednak trudny do przewidzenia, a absolutna deklasacja i pokaz siły pod przewodnictwem Sandera Sagosena i Sebastiana Bartholda utwierdził nas o przekonaniu niższości. Duet był nie do zatrzymania i rzucił tego dnia aż 19 bramek, co stanowiło niemalże połowę wszystkim trafień.
Wszelka analiza i rozkładanie tej porażki na czynniki pierwsze w zasadzie mija się z celem, ponieważ przy takim wyniku ciężko jest wyodrębnić jeden „wadliwy” element. Była to prawdziwa lekcja piłki ręcznej, będąca jednocześnie najbardziej bolesną za kadencji obecnego trenera.
Dziś o godzinie 18.00 Polacy zagrają „o być albo nie być” ze Szwedami. Najlepszym co jest w tym momencie możliwe jest „puszczenie” w niepamięć wstydliwej porażki różnicą jedenastu trafień i skupienie się na nadchodzącym meczu. Należy również podkreślić, że ewentualna porażka zamyka drogę do awansu z grupy.