Marcin Gortat zdobył 15 punktów i miał 10 zbiórek, a jego Washington Wizards w poniedziałkowym meczu koszykarskiej ligi NBA pokonali na własnym parkiecie Miami Heat 107:86. Polak uzyskał siódme double-double w sezonie.
Dla „Czarodziejów” była to druga wygrana z rzędu. Obydwa zespoły spotkały się 29 listopada w Miami na inaugurację sezonu. Wówczas Heat zwyciężyli 107:95, a Gortat zdobył 18 pkt i miał siedem zbiórek, grając 40 minut.
Drużyna trenera Randy’ego Wittmana zrewanżowała się z nawiązką aktualnym wicemistrzom ligi, a polski środkowy rozegrał kolejne bardzo dobre spotkanie. Czwarty raz w ostatnich pięciu meczach uzyskał dwucyfrowe statystyki w dwóch elementach gry, a do ich osiągnięcia wystarczyło mu 27 minut. Łodzianin utrzymał wysoką skuteczność z poprzedniego spotkania z New Orleans Pelicans, swojego najlepszego w sezonie, w którym trafił 12 z 20 rzutów. Tym razem nie pomylił się przy sześciu z dziewięciu prób z gry i trzech z czterech wolnych, miał dziewięć zbiórek w obronie i jedną w ataku, asystę, dwa bloki, stratę i dwa faule. Był najlepiej zbierającym i blokującym zespołu.
Najwięcej punktów dla bardzo dobrze dysponowanej ekipy Wizards zdobył tym razem rezerwowy Rasual Butler - 23, a dziewiąte w sezonie double-double zanotował John Wall - 18 i 13 asyst. Wchodzący z ławki Drew Gooden dodał 10 pkt.
Gospodarze nie przegrywali w tym meczu ani przez moment, od początku imponując skutecznością. Do przerwy mieli 63 procent celności rzutów z gry. Rywale niewiele mniej, bo 60 proc., ale różnicę robiły rzuty za trzy punkty. „Czarodzieje” trafili pierwsze siedem takich prób, podczas gdy Heat, do poniedziałku najlepiej rzucający za trzy punkty zespół w lidze, zaczęli od ośmiu niecelnych z dystansu. Wizards grali też bardziej zespołowo. Mieli 29 asyst, podczas gry przeciwnicy zaledwie 12, o jedną mniej od Johna Walla.
Do przerwy drużyna ze stolicy prowadziła 64:49, ustanawiając swój rekord sezonu w liczbie zdobytych punktów. Udział w zdobyczy punktowej miał także Gortat, który pewnie trafiał z półdystansu i spod obręczy. Polski jedynak w NBA w tym okresie zablokował także gwiazdorów Heat Bosha i Wade’a oraz zbierał piłki po niecelnych rzutach rywali. W końcówce drugiej kwarty, gdy po jednej z najbardziej efektownych akcji meczu zdobył punkty wsadem z powietrza po podaniu Walla, „Czarodzieje” uzyskali 17-punktowe prowadzenie, które potem jeszcze wzrosło po trzypunktowym rzucie Paula Pierce’a.
W trzeciej, najbardziej wyrównanej odsłonie Gortat dodał sześć punktów i pięć zbiórek. W ostatniej, w której rezerwowi Wizards powiększyli różnicę do 25 pkt, nie musiał nawet wychodzić na parkiet, podobnie jak Wall. Trener Wittman dał odpocząć swoim liderom bez szkody dla wyniku.
Wizards z 11 zwycięstwami i pięcioma porażkami pozostają na drugim miejscu w Konferencji Wschodniej. W środę spotkają się na własnym parkiecie z najsłabszym zespołem na Zachodzie Los Angeles Lakers, który jednak ostatnio pokonał 129:122 po dogrywce liderujących na Wschodzie Toronto Raptors.
Z kolei inne nastroje niż w stołecznym zespole panują w Philadelphia 76ers, która jest bliska pobicia negatywnego rekordu ligi NBA. Koszykarze tego zespołu w poniedziałek ulegli San Antonio Spurs 103:109 i była to ich 17. porażka z rzędu. Do wyrównania historycznego wyniku brakuje im już tylko jednej przegranej.
Kolejne spotkanie ekipa z Filadelfii rozegra w nocy z środy na czwartek z Minnesotą Timberwolves. Do tej pory najdłuższa seria porażek należy do New Jersey Nets, którzy w sezonie 2009/10 na zwycięstwo czekali do 19. meczu w rozgrywkach. W historii NBA, obok Nets i 76ers, jeszcze tylko dwa zespoły odnotowały tak słaby start. W sezonie 1988/89 przytrafiło się to Miami Heat, a 10 lat później bilans 0-17 zanotowali też Los Angeles Clippers.
Spurs jednak nie byli drużyną, która zdominowała cała wydarzenia na parkiecie w Filadelfii, m.in. dlatego, że trener Gregg Popovich postanowił oszczędzić swoje największe gwiazdy - Tima Duncana i Tony'ego Parkera. Pod ich nieobecność najskuteczniejszy był Kawhi Leonard, który uzyskał 26 punktów i miał 10 zbiórek.
Szkoleniowiec obrońców tytułu doskonale rozumie sytuację zawodników "Szóstek" i spodziewał się trudnej przeprawy. - Oni wychodzą za każdym razem na boisko z nadzieją, że właśnie teraz dojdzie do przełamania. Starają się, walczą, dają z siebie wszystko, ale nie wychodzi. To frustrujące, ale właśnie dlatego mogą być niebezpieczni dla każdego - ocenił.
Zaciętą końcówkę meczu zobaczyli kibice w Salt Lake City. Przyjezdna ekipa Denver Nuggets miała prawie 20-punktową przewagę w połowie spotkania, ale zawodnicy Utah Jazz podnieśli się w trzeciej kwarcie i odrobili straty. W ostatniej odsłonie zimną krwią popisał się Ty Lawson, który dał gościom prowadzenie 101:99. Później rzuty wolne wykorzystał jeszcze Darrell Arthur i Denver wygrało 103:101.
- Szkoda, że nasza pogoń się nie udała, ale pokazaliśmy w drugiej połowie na co nas stać i jaką drużyną potrafimy być. Następnym razem może będzie jeszcze lepiej - ocenił rozgrywając Jazz Alec Burks.
Coraz lepiej w lidze prezentują się koszykarze Los Angeles Clippers. Przekonała się o tym drużyna Minnesoty Timberwolves, przegrywając 101:127. To było piąte z rzędu zwycięstwo ekipy z "Miasta Aniołów". Formą zaimponowali przede wszystkim Blake Griffin i J.J.Redick, którzy zdobyli po 23 punkty. W zespole z Minneapolis najskuteczniejszy był rezerwowy Shabazz Muhammad - 18 punktów i 10 zbiórek.