Nie można być uległym wobec zła. Ze złem nie wolno też paktować. Jakże jednak często mamy dziś do czynienia z błędną interpretacją słusznego i sprawdzonego hasła „Zło dobrem zwyciężaj”, z interpretacją w duchu permanentnych ustępstw - pisze w nowym numerze miesięcznika "Wpis" Leszek Sosnowski.
Działania większości polityków obozu władzy są niestety łatwo przewidywalne. Jest tak dlatego, bo odpowiadają oni nie tylko na każdą najmniejszą choćby prowokację, ale też na każdą pospolitą zaczepkę przedstawicieli tak zwanej opozycji totalnej, czyli przedstawicieli otwartej zdrady i zaprzaństwa. Zamiast zajmować się tylko krajem i narodem, po prostu robić swoje, traci się czas i nerwy na nieustającą szarpaninę z ludźmi, którzy nie są warci podania ręki, a co dopiero dyskusji lub debaty publicznej. Ludzie ci funkcjonują w polityce tylko dzięki wcześniejszemu opanowaniu mediów i wsparciu ze strony wrogiej Polsce zagranicy. Zamiast więc ich po prostu przemilczać, marginalizować, bo właśnie na to dokładnie zasługują, to się ich ciągle utrwala w pamięci poprzez utarczki i awantury z nimi. Przez to de facto nieustannie się ich lansuje, bo temu w naszych czasach służy także tzw. czarny pijar. Jaki jest w tym sens, poza swoistą demonstracją podporządkowania się narzuconej przez przeciwnika grze – nie wiem i nie mogę się od nikogo dowiedzieć…
Nie można być uległym wobec zła. Ze złem nie wolno też paktować. Jakże jednak często mamy dziś do czynienia z błędną interpretacją słusznego i sprawdzonego hasła „Zło dobrem zwyciężaj”, z interpretacją w duchu permanentnych ustępstw. W rzeczywistości nie jest to w żadnym wypadku idea nakłaniająca do uginania się przed złem, ustępowania mu pola. Fałszywa interpretacja powoduje, że zapomina się, o co naprawdę chodzi w tej sentencji, a chodzi – o zwycięstwo. Wykładnia ta sugeruje ponadto trwanie w bierności; za dobro, cnotę, metodę pokonania tego zła uznaje się brak zdecydowanych reakcji na zło. Wreszcie myli się pojęcia zła i dobra, zamienia się je miejscami. Na przykład stosowanie bezkarności nie jest przecież dobrem, tak samo jak wymierzanie sprawiedliwości nie jest złem. Tymczasem jakże często wszelkiego rodzaju warcholstwo pozostaje bezkarne, jest tolerowane – jakoby w imię dobra, bo przecież wymierzenie sprawiedliwości mogłoby bliźniemu zrobić przykrość, co nie godzi się z dobrem. Klasyczne pomieszanie pojęć, od dziesięcioleci zręcznie uprawiane przez lewacką propagandę.
Przyzwalanie na propagowanie, i to na wielką skalę, postaw demoralizujących, na poniewieranie uczuciami religijnymi i patriotycznymi, na zwalczanie podstawowych wartości, a nawet prawa naturalnego, przyzwalanie na działania opluwające polską rację stanu i Polskę w ogóle, przyzwalanie na działania zagrażające bezpieczeństwu państwa, na działania podważające legalność oraz zasadność demokratycznych wyborów – to jest tolerancja posunięta do absurdu. To nie ma nic wspólnego z dobrem, a już na pewno nie z jego zwycięstwem. Taka tolerancja jest, rzecz jasna, wygodna, nie wymaga wysiłku, ale jest de facto tolerowaniem zła, usiłowaniem pokonania zła – złem. To się nie może udać. Analizowana tu sentencja nie brzmi bowiem „zło dobrem chroń”, lecz „zło dobrem – zwyciężaj”.
Jednak żeby zwyciężyć, trzeba walczyć; w słowie „zwyciężaj” zakodowane jest nic innego jak walka. Zatem zwrot „zło dobrem zwyciężaj” jest nakazem uczciwej, sprawiedliwej i skutecznej walki. Nawet jeśli chce się komuś darować winy, musi to nastąpić po pierwsze po ich wyznaniu, przyznaniu się do nich i okazaniu skruchy, po drugie zaś po zobowiązaniu się do nieczynienia więcej zła w przyszłości.
„My nie możemy nienawidzić! – tak mówił 10 kwietnia br. Jarosław Kaczyński. – My musimy się nienawiści ustrzec, bo nienawiść zabija! Nienawiść uniemożliwia racjonalne myślenie. Nienawiść niszczy w nas to, co jest najlepsze, co jest empatią, co jest wczuwaniem się w sytuację innego człowieka”. Oczywiście, że tak. Sprawiedliwość, zaordynowaną już w samej nazwie partii, należy wcielać w życie bez nienawiści. Ale wcielać. Rezygnując z nienawiści nie można rezygnować z karania za zło, ze sprawiedliwości, z rozliczania winnych, z natychmiastowego reagowania na awantury, na ewidentną zdradę. Tolerowanie bezkarności jest złem, nie żadnym dobrem. Jest zaniechaniem. Z kolei pojęcie tolerancji samo w sobie nie jest ani złe, ani dobre; wszystko zależy od tego, co się toleruje i w jakim stopniu. Tolerancja sama w sobie nie jest zatem żadną wartością ani antywartością, to tylko metoda stosowana w życiu jednostek i społeczeństw; jej nadużycie prowadzi do różnorakich zwyrodnień.
Blokowanie niezbędnych dla wspólnoty narodowej (mówię tu akurat o narodzie polskim) zmian pod pozorem bycia dobrym dla dawnych funkcjonariuszy wrogiego polskości obozu władzy jest również złem. Powinniśmy i to zło pokonywać dobrem? Owszem, ale sensownie rozumianym, prowadzącym do zwycięstwa. Wcielanie się w sytuację innego człowieka nie może być jednostronne, nie może oznaczać tylko rozważania, jaka to niby krzywda stanie się człowiekowi, bo nagle przestanie być wysokim urzędnikiem ministerstwa, Kancelarii Prezydenta lub Rady Ministrów. Empatia nie może być rozumiana jako rodzaj współczucia lub wielkoduszności, która niczym racjonalnym nie jest uzasadniona. Zrozumienie drugiej osoby to również umiejętność wejrzenia w sposób jej myślenia, w rozeznanie jej ocen. Zrozumienie może więc wywoływać współczucie, ale może być też całkiem inaczej: może budzić potrzebę wymierzenia sprawiedliwości. Empatia, szczególnie u polityka, powinna cechować się ponadto walorami poznawczymi. Tak rozumianą empatię jako narzędzie pomocne w walce ze złem prezentuje jednak niewielu dzisiejszych polityków, nie tylko zresztą w Polsce.
Spróbujmy wcielić się w sytuację wielu tysięcy ludzi, którymi ministerstwa i wysokie urzędy poobsadzane są jeszcze przez poprzednią władzę. Jeżeli dobrze w nich wejrzymy, zobaczymy, ilu z nich po cichu robi, co może – a mogą sporo! – by wyhamować dobrą zmianę, by przyczajonym przeczekać do powrotu dawnych mocodawców. Do powrotu zła. Wcielcie się, drodzy przyjaciele z rządu i wysokich urzędów, w rozumowanie i odczuwanie tysięcy funkcjonariuszy piątej kolumny. Jakoby waszych funkcjonariuszy.
Te ugodowe zachowania obozu władzy, tę uległość sprytnie wykorzystał ostatnio na przykład Marek Biernacki, teraz poseł PO, poprzednio odpowiedzialny za służby specjalne. Tak wówczas specjalne, że nie miały nawet zainteresowania dla miliardowych oszustw VAT-owskich... A więc tenże koordynator z PO zamiast zwrócić się bezpośrednio do MON-u o wyjaśnienia dotyczące działań leżących w kompetencji tegoż ministerstwa, sprytnie napisał interpelację poselską prosto do – prezydenta, z pominięciem Antoniego Macierewicza. Poskarżył się biedaczek, że tyran minister wyrzuca z pracy jego ludzi. A przecież on ich w tym SKW (Służba Kontrwywiadu Wojskowego) przyszwajsował do stołków, obiecał dożywotnie stanowiska, bo tak pięknie rozpracowywali – no właśnie, kogo rozpracowywali? Szpiegów rosyjskich lub niemieckich, terrorystów imigranckich, podatkowych oszustów, budowniczych karuzel VAT-owskich? Na tych polach ludzie Biernackiego żadnym sukcesem wykazać się nie mogą, wprost przeciwnie. Nie znaczy, że nie byli skuteczni – rozpracowywali przecież ówczesną opozycję. Dziś zaś najbardziej zainteresowali się tym, czym wcześniej w ogóle się nie zajmowali: rządem polskim! Czy to oznacza, że zajmują się dziś kimś innym? Oczywiście nie, bo wiadomo, że dzisiejszy rząd to niedawna opozycja. Pozostali więc de facto przy swoich celach i metodach oraz przy swoich dowódcach. Po cichutku przygotowali nawet interpelacje dla posłów PO z wykorzystaniem posiadanych tajnych informacji. W normalnym kraju tajne służby opracowują informacje dla osób kierujących państwem, nie zaś dla ludzi kontestujących nie tylko obóz rządzący, ale w ogóle potrzebę posiadania suwerennego państwa. Nie zgadzam się jednak z Antonim Macierewiczem, że jest to „niewłaściwy sposób korzystania z przywilejów i obowiązków funkcjonariusza państwowego”. To nie żaden „niewłaściwy sposób”, to ewidentna zdrada; przecież ci ludzie są de facto żołnierzami i podlegają rozkazom oraz procedurom zupełnie odmiennym niż zwykli urzędnicy. Niestety, PiS od początku swego zwycięstwa nie chce w tej kwestii nazywać rzeczy po imieniu.
Jest to tylko początek artykułu. Całość jest do przeczytania w aktualnym numerze naszego miesięcznika “WPiS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. Można go zakupić tutaj.