– Chciałbym w 100. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości oddać hołd i uczcić Żołnierzy Wyklętych za ich walkę i męczeńską śmierć. Gestem tym będzie umieszczenie na szczycie Mount Everestu kapsułki zawierającej ziemię uświęconą krwią pomordowanych, która została pobrana podczas prac wolontariackich na powązkowskiej Łączce pod przewodnictwem prof. Szwagrzyka - powiedział w rozmowie z "Gazetą Polską Codziennie" alpinista Krzysztof Wieczorek.
O szczegółach wniesienia na szczyt Mount Everest ziemi z warszawskiej łączki opowiadał w rozmowie z "Gazetą Polską Codziennie" alpinista Krzysztof Wieczorek.
Na emeryturze ludzie chcą w końcu odpocząć. A Pan zaczął się wspinać...
Tak. Wszystko zaczęło się po przejściu na emeryturę. Nie byłem pracoholikiem i choć swoje obowiązki stara- łem się wykonywać sumiennie, to jednak liczyłem dni do upragnionego odpoczynku. Nie spodziewałem się jednak, że ten zasłużony odpoczynek będzie bardzo „mę- czący”. Dzieci dorastały i się usamodzielniały, a ja nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Rok po uzyskaniu emerytury wybrałem się z młodszą córką Iwettą na górskie szlaki południowej Polski. Pewnego dnia, będąc w schronisku na Markowych Szczawinach, poznałem turystę Piotra Czepionkę, który opowiadał mi o swoim wejściu na Mount Blanc. To on mnie zainspirował i obudził moją wysokogórską pasję. Oprócz uczciwego życia, wychowania dzieci, chciałem zrobić dla siebie coś wyjątkowego; nie spodziewałem się, że dziś mam szansę wejść na najwyższą górę świata. Czy to zrealizuję, jest wielkim znakiem zapytania, ale krok po kroku do tego dążę.
Jakie szczyty już Pan zdobył?
Po pierwszym wejściu i kryzysie na Mount Blanc wszystko potoczyło się w szalonym tempie. W następnym, czyli 2012 r., był Elbrus, w kolejnym Kilimandżaro, później nieudana próba na Denali i w 2016 – Aconcagua. Po drodze był szczyt Grossglocner, Triglav Zugspice, a wszystko to przeplatane wędrówkami i wspinaczkami po naszych ukochanych polskich górach. Wspinanie daje mi potężną dawkę adrenaliny i nieprawdopodobne szczęście. Góry to magia i dar, który otrzymaliśmy od Stwórcy.
Spotkaliśmy się na wolontariacie na Łączce…
Zanim doszło do mojego pierwszego wyjazdu na Łączkę, dużo wcześniej zacząłem poznawać historię żołnierzy podziemia niepodległo- ściowego. Zrozumiałem fenomen ich niezłomności, to, jakimi byli ludźmi, czym się kierowali, za co oddawali to, co mieli najpiękniejszego i jak perfidnie ich potraktowała machina totalitarnego zła. Jadąc na Łączkę, nie wiedziałem, czego mogę się tam spodziewać, ale miałem wielką potrzebę bycia razem z tymi, którzy mieli być wymazani z historii i świadomości tylko za to, że kochali Polskę wolną i piękną, bez sowieckich kajdanów. Będąc tam, rwąc każdą cegłę, krusząc beton, przesiewając piach, czułem w dziwny sposób ich obecność. To poczucie dawało mi każdego dnia siłę i wiarę, że uda się wszystkich odnaleźć. Każdego dnia rozbieraliśmy betonowo-ceglane mury grobowców tych, którzy często mieli na rękach krew naszych poszukiwanych bohaterów. Ile wtedy było we mnie siły i nienawiści. Modląc się „Ojcze nasz” i wypowiadając słowa: „Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, nie potrafiłem przebaczyć. Dziś już nie ma na Łączce zakopanych szczątków naszych Niezłomnych. Pozostała więź z tym strasznym miejscem, ale również nostalgia, ponieważ tutaj, na Łączce, miałem zaszczyt pracować ze wspaniałymi ludźmi, którymi kierował człowiek wyjątkowy, prof. Krzysztof Szwagrzyk. Ktoś powiedział o nas – wolontariuszach, że jesteśmy armią i chyba się nie mylił, używając tych słów. Nikt nas nie zdemobilizował, ponieważ wciąż walczymy o prawdę, która perfidnie jest zakłamywana. Jest to dla nas wielkie wyzwanie, abyśmy bronili ich dobrego imienia, bronili prawdy. Teraz z nadzieją czekamy na ich identyfikację i godny pochówek.
Szczególnie chce Pan uhonorować Danusię Siedzikównę „Inkę”. Dlaczego?
Polska ma wielu wspaniałych Niezłomnych, którzy po- święcili dla niej swoje życie, jednak największy ślad odcisnęła w moim sercu sanitariuszka Danuta Siedzikówna „Inka”, która nigdy się nie poddała. Miała zaledwie 18 lat... Torturowana, poniżana i wreszcie bestialsko zamordowana, pozostała wierna swoim ideałom, nigdy nie przestała wierzyć w wolną Polskę. Dziewczyna, która tak jak ja miała marzenia, lecz nigdy ich nie zrealizowała. Stojąc przed plutonem egzekucyjnym, w nadziei wykrzyczała: „Niech żyje Polska!”. I to marzenie „Inki” o wolnej Polsce właśnie się spełnia. Dlatego swój trud w wyprawie na najwyższy szczyt świata chcę poświęcić tej niezwykłej dziewczynie. Chciałbym również w 100. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości oddać hołd i uczcić Żołnierzy Wyklętych za ich walkę i męczeńską śmierć. Gestem tym będzie umieszczenie na szczycie Mount Everest kapsułki, zawierającej ziemię uświęconą krwią pomordowanych, która została pobrana podczas prac wolontariackich na powązkowskiej Łączce pod przewodnictwem prof. Szwagrzyka.