W 1976 r. nie było żadnego zerwania Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa, wręcz przeciwnie, to bezpieka zrezygnowała z agenta Bolka, ponieważ nie był już do niczego potrzebny – mówił w "Politycznej Kawie" Tomasza Sakiewicza Krzysztof Wyszkowski. Gość TV Republika podkreślił, że prawdziwym niebezpieczeństwem dla Polski są ci, którzy zrobili kariery polityczne dzięki kontaktom z SB, tacy jak Donald Tusk.
Opozycjonista stwierdził, że Wałęsa dezinformował bezpiekę. – Zasadą wszystkich służb specjalnych jest to, że sprawdza się agenta czy mówi prawdę. Po tym, jak funkcjonariusze SB zamontowali aparaty podsłuchowe w stoczni, dowiedzieli się, że jego donosy są próbą wyłudzenia pieniędzy. (...) Taki jest mechanizm szpiclowania – mówił.
– Wałęsa przyznał mi się, że przyjmował agentów SB w swoim domu. Pytałem go o to przy świadkach. Przyznał mi się, że funkcjonariusze SB przychodzili do niego z wódką i pili. Później, po rozpoczęciu strajku w Stoczni Gdańskiej, też przyznawał, że SB umawiała go na spotkania z Gierkiem. Ta komunikacja była stała – dodał Wyszkowski.
Działacz opozycji w PRL podkreślił, że problem agenturalnej przeszłości byłego prezydenta nie istnieje. – To zostało rozstrzygnięte już lata temu i wszyscy o tym wiedzą, no może szeroka publiczność powinna otrzymać szczegółowe informacje, ale w sensie politycznym nie ma takiego problemu. Jest tylko problem agentów czy ludzi, którzy zrobili kariery polityczne na kontaktach z SB, tacy jak Donald Tusk, jak partnerzy Kiszczaka, tacy jak Adam Michnik. To jest prawdziwe niebezpieczeństwo dla Polski – przekonywał Wyszkowski.