Wilhelm Sasnal malarz w rozmowie z "Newsweekiem" przyznał, że po wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość wyborach chciał z żoną Anką w pierwszej chwili "spie**alać" z kraju. Zdecydował się jednak zostać mimo "polskiej bezinteresownej złości" i "wrodzonego antysemityzmu".
Malarz, którego twórczość widnieje na gadżetach Muzeum Powstania Warszawskiego w wywiadzie dla tygodnika Tomasza Lisa mówi, że o ile czuje się obywatelem, to pojęcie "naród" jest mu obce.
– Dla mnie pojęcie "malarz polski" to coś zupełnie innego niż "malarz narodowy". Nie znoszę słowa "narodowy", bo od tego tylko krok do nacjonalizmu, a "kultura narodowa" brzmi trochę jak "kultura rasowa" – stwierdza Sasnal. W jego ocenie jest to anachroniczne pojęcie, które powstało w XIX w. i stosowanie go teraz jest bezsensowne. – Czuję się obywatelem. Pojęcie "naród" nie jest moim pojęciem. Ci, którzy tak bardzo go chcą, niech go sobie wezmą i zjedzą w całości, ja tego nie tykam – dodaje.
Na pytanie dziennikarza, co by zrobił, gdyby otrzymał od ministra kultury zlecenie na obraz o Smoleńsku, odpowiada, że "tylko by się roześmiał". Co więcej, nie poświęciłby swojego dzieła także żołnierzom wyklętym. – Odmówiłbym w krótkich słowach, bez przyjemności rozmowy – stwierdza Sasnal.
Artysta przyznaje, że jego jego odczucia odnośnie polskiej flagi są tożsame z odczuciami Krystiana Lupy, który stwierdził, że jest straszna i niczym nie różni się od flagi ze swastyką.
– Też tak mam. Nie znoszę swojej polskości, ale trudno mi bez niej żyć. Właśnie przez tę ambiwalencję czasami maluję obrazy o Polsce, portrety partyzantów, Wyszyńskiego, "Ognia", Narutowicza albo polski las – tłumaczy.
Wilhelm Sasnal stwierdza, że najbardziej boli go w Polsce "nieufność, zawiść, złość i przede wszystkim wszechobecny Kościół".