W rozmowie z Katarzyną Gójską w „Sygnałach Dnia” na antenie radiowej Jedynki prof. Andrzej Zybertowicz zwrócił uwagę na pewien fakt: gdy PO przegrała wybory nie zrobiła tego, co spora część obozu PiS i sympatyków PiS zrobiła po przegranych wyborach roku 2007. - Byliśmy zapraszani do Klubów "Gazety Polskiej" - do ludzi, którzy czuli związek z polskością i chcieli, żeby takie osoby, które zawodowo zajmują się przetwarzaniem informacji i chcą publicznie o tym mówić (czyli intelektualiści, publicyści) z nimi rozmawiali o Polsce, objaśniali im pewne rzeczy ale zarazem słuchali. Istniało tętno ludzi głęboko zakorzenionych w polskości - mówił.
– Skoro opozycja może liczyć na takie zaplecze intelektualne, skoro najwybitniejsze umysły polskich nauk społecznych, polskiej humanistyki, profesorowie bywali w świecie, popierają opozycję, dlaczego jest ona tak beznadziejna koncepcyjnie, intelektualnie, programowo- pytał na antenie radiowej Jedynki prof. Zybertowicz.
Jak wykazywał, gdy PO przegrała wybory, postawiła sobie pytanie: czy warto zrobić to, co spora część obozu PiS i sympatyków PiS zrobiła po przegranych wyborach roku 2007, czy pojedzie do swojego archipelagu.
– Takie osoby jak prof. Andrzej Nowak, prof. Zdzisław Krasnodębski, dr Barbara Fedyszak-Radziejowska i wiele innych jeździło po Polsce ze swoimi książkami, wykładami. Byliśmy zapraszani do Klubów "Gazety Polskiej", do rodzin Radia Maryja, do stowarzyszeń, fundacji, do grup rekonstrukcyjnych. Jeździliśmy do ludzi, którzy czuli związek z polskością i chcieli, żeby takie osoby, które zawodowo zajmują się przetwarzaniem informacji i chcą publicznie o tym mówić (czyli intelektualiści, publicyści) z nimi rozmawiali o Polsce, objaśniali im pewne rzeczy ale zarazem słuchali. Istniało tętno ludzi głęboko zakorzenionych w polskości
- punktował.
Zdaniem Zybertowicza, PO nie działa podobnie, a jej zaplecze jest nikłe.