Ta sytuacja zszokowała pracowników słupskiego producenta maszyn i części rolniczych, firmy Stoll Polska. Właśnie dowiedzieli się, że firma będzie zamknięta, a oni sami mogą szukać nowej pracy. A jeszcze niedawno wydawało się, że święta będą wesołe.
Szef słupskiej "Solidarności" Dariusz Piankowski nie kryje wzburzenia w rozmowie z portalem tvrepublika.pl. "To ewidentny przykład na to, jak Niemcy i Czesi dbają o swoje gospodarki, a u nas nikt się tym nie interesuje" - mówi.
Skąd Niemcy i Czesi? Otóż Stoll to firma czesko niemiecka. Polski oddział, choć miał sporą niezależność i tak musiał liczyć się z decydującym głosem z zagranicy.
"Trzy tygodnie temu mieliśmy spotkanie z Czechem z szefostwa firmy. Zapewnił, że polski zakład przynosi zyski i nie ma nawet mowy o likwidacji. Wspomniał też, że dwie niemieckie fabryki przynoszą straty, ale dla nas było ważniejsze, że jesteśmy bezpieczni" - opowiada związkowiec.
Błyskawiczna wywózka
"W miniony poniedziałek zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Najpierw pojawiła się pogłoska o likwidacji, a już we wtorek przyjechały TIR-y, które zaczęły wywozić maszyny, między innymi roboty spawalnicze. Nie wiemy dokąd one jadą, bo niektóre ciężarówki miały czeskie, inne niemieckie numery rejestracyjne" - dodaje Piankowski.
Prace ma stracić 90 osób, w tym 23 z administracji. Czesko-niemiecka spółka zapewnia co prawda, że firma jest wypłacalna i wszyscy otrzymają należne im świadczenia, ale nikt im już nie ufa.
"Trwają negocjacje, żeby sprawę odpraw załatwić jeszcze w tym roku, ale nie wiadomo czy to się uda. Pracownikom nie przysługują też żadne dodatkowe odprawy, jedynie "wypowiedzenie", którego długość zależy od podpisanej umowy. O tym też chcemy rozmawiać" - oświadcza szef Solidarności. I kończy smutną konkluzją, ale to zdanie większości zwolnionej załogi. "W innych krajach ratują swoje firmy i walczą o nie. Nami się nikt nie zajął, nikt nie próbował interweniować".
Źródło: Republika