Muszę się stąd wyprowadzić, bo nie można żyć w ciągłym strachu. O dzieci – mówi „Codziennej” Joanna Mazurkiewicz, wdowa po senatorze PiS Andrzeju Mazurkiewiczu.
Długimi tygodniami była ofiarą szykan, ale agresja narasta. Sąsiedzi z eleganckiego osiedla na warszawskim Służewcu nie ukrywają wobec kobiety niechęci z powodu – jak ona sama twierdzi – jej poglądów politycznych. – Słyszałam już: „ty pisowska k...”, ale ostatnio sytuacja stała się naprawdę niebezpieczna – dodaje. Sprawą zajmuje się też policja.
Ulica Orzycka w Warszawie – leżąca nieco na uboczu, jest tam sporo zieleni, powstało kilka niewielkich zamkniętych osiedli, których lokatorzy zapewne liczyli na ciszę. Do nich należała Joanna Mazurkiewicz, która samotnie wychowuje trzech synów: 11-letnich bliźniaków i ośmiolatka. Niestety, od dawna nie zaznała spokoju. Gdy z nią rozmawialiśmy i opowiadała o swoim dramacie, ledwo powstrzymywała łzy.
Zaczęło się przez komentarze na Facebooku podczas ostatniej kampanii prezydenckiej. – Napisałam, że popieram Andrzeja Dudę. Wśród „znajomych” miałam rodziców dzieci, które uczyły się z moimi synami. Któregoś dnia wezwano mnie do szkoły i zakomunikowano mi, że nie wszystkim podobają się moje poglądy – wspomina Joanna Mazurkiewicz.
Wtedy jeszcze zbagatelizowała problem. Po prostu usunęła ze znajomych niektóre osoby, wierząc, że to wystarczy. Była w błędzie. Emocje polityczne narastały. Nie tylko w Sejmie, ale również wśród Polaków. Pani Joanna doświadczyła tego na własnej skórze. Szybko odczuła, że wśród sąsiadów jest spora reprezentacja KOD. Ale przez długi czas kończyło się „tylko” na okazywaniu niechęci czy niewybrednych komentarzach.
– Jeden z sąsiadów, z którym miałam dobre relacje, przestał nagle odpowiadać na „dzień dobry” – wyjaśnia
czytaj więcej w dzisiejszym wydaniu Gazet Polskiej Codziennie