Przywódca partii opozycyjnej, biznesmen oraz doradca gospodarczy – tym dzisiaj zajmują się główni bohaterowie afery hazardowej, która wybuchła dziewięć lat temu. Postępowanie zostało umorzone i sprawa została zamieciona pod dywan. Teraz prokuratura wznowiła śledztwo. Czy afera hazardowa do końca zatopi Platformę Obywatelską? - pisze Dorota Kania w najnowszym numerze "Gazety Polskiej".
Na to pytanie nie ma dzisiaj jednoznacznej odpowiedzi, ale jedno jest pewne: nareszcie jest szansa na pokazanie kulis afery i rzeczywistego udziału w niej czołowych polityków PO, którzy w 2009 r. sprawowali najważniejsze funkcje państwowe. Grzegorz Schetyna był wówczas wicepremierem, ministrem spraw wewnętrznych i administracji w rządzie premiera Donalda Tuska, Zbigniew Chlebowski przewodniczącym klubu parlamentarnego Platformy Obywatelskiej, zaś Mirosław Drzewiecki – ministrem sportu. Po ujawnieniu afery hazardowej do dyspozycji premiera oddali się Grzegorz Schetyna, minister sprawiedliwości Andrzej Czuma, sekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki Adam Szejnfeld, rzecznik prasowy rządu Paweł Graś, sekretarze stanu w KPRM Rafał Grupiński i Sławomir Nowak. Ostatecznie z rządu odeszli Schetyna, Czuma, Adam Szejnfeld, Mirosław Drzewiecki, a Zbigniew Chlebowski stracił funkcję szefa klubu PO.
Śledztwo od nowa
O wznowieniu śledztwa, po szczegółowej analizie akt, zadecydował w końcu minionego roku prokurator krajowy Bogdan Święczkowski. W Prokuraturze Krajowej sprawdzano, czy w toku prowadzonego śledztwa zgromadzono wszystkie dowody niezbędne do wyjaśnienia okoliczności sprawy, a także czy wydane postanowienie o umorzeniu śledztwa było zasadne. Po przeanalizowaniu całości akt – w sumie było ich 360 – ustalono, że sprawa powinna zostać podjęta na nowo.
Postępowanie w sprawie tzw. jednorękich bandytów, czyli automatów o niskich wygranych, prowadził od 2009 r. wydział przestępczości zorganizowanej i korupcji ówczesnej Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku. W październiku 2014 r. media informowały, że w sprawie, w której zarzuty usłyszało około 200 osób: właściciele firm z automatami, celnicy oraz urzędnicy Ministerstwa Finansów, zarzut niedopełnienia obowiązków służbowych miał usłyszeć także wiceminister finansów i szef służby celnej Jacek Kapica. Szybko okazało się jednak, że zarzut uchylono, a postępowanie odebrano prokuratorowi, który je prowadził. Odrębne śledztwo w sprawie nielegalnego lobbingu politycznego od października 2009 r. prowadziła warszawska Prokuratura Okręgowa. Według Centralnego Biura Antykorupcyjnego czołowi politycy PO mieli działać na rzecz biznesmenów z branży hazardowej, forsując korzystne dla nich zapisy w ustawie o grach i zakładach wzajemnych. Przedstawiono bardzo obszerny materiał dowodowy, m.in. zapisy z podsłuchów i dokumenty. Mimo to prokuratura uznała, że brak jest dowodów na popełnienie przestępstwa Sprawą zajmowała się także sejmowa komisja śledcza, która w swoim sprawozdaniu uznała, że politycy PO nie brali udziału w nielegalnym lobbingu.
Rola Tuska
Mimo że w sprawie afery hazardowej toczyły się dwa odrębne śledztwa, to łączą je postacie, które się w nich pojawiają. Niewykluczone, że wznowione śledztwo pokaże, jaka była rzeczywista rola polityków PO w całej aferze. W wyjaśnieniu kulis wydarzeń sprzed 9 lat najważniejsza jest odpowiedź na pytanie: czy ówczesny premier Donald Tusk ostrzegł swoich politycznych kolegów przed działaniami CBA. O całej sprawie dowiedział się 12 sierpnia 2009 r. – wtedy właśnie szef CBA Mariusz Kamiński poinformował go o podejrzanych kontaktach pomiędzy czołowymi politykami PO a biznesmenami z branży hazardowej: Ryszardem Sobiesiakiem i Janem Koskiem. Szef CBA mówi o zachowaniu najwyższej ostrożności przy „udostępnianiu załączonych materiałów osobom trzecim”. Tusk dowiaduje się o spotkaniu na cmentarzu Chlebowskiego z Sobiesiakiem w Marcinowicach pod Wrocławiem, o roli w aferze Drzewieckiego i Schetyny. Obiecuje objęcie sprawy „specjalnym osobistym nadzorem” i spotyka się między innymi z Grzegorzem Schetyną, Zbigniewem Chlebowskim, Mirosławem Drzewieckim, ministrem finansów Jackiem Rostowskim i wiceministrem Jackiem Kapicą. Po tych spotkaniach biznesmeni nagle przestają dzwonić do polityków. Wniosek nasuwa się jeden: ktoś ich ostrzegł, że są nagrywani. Wcześniej bez problemu rozmawiali przez telefon o załatwieniu korzystnych dla siebie zapisów w ustawie, o czym można się przekonać, czytając ujawnione stenogramy. 12 września Mariusz Kamiński poinformował premiera o przecieku, nie zrobiono jednak nic, aby wyjaśnić, kto był jego źródłem. Zrobiono natomiast wszystko, by całą sprawę zamieść po dywan.