„Kobiety powinny więc w powyższych prawach mieć zagwarantowaną możliwość podjęcia świadomej decyzji przy wsparciu odpowiednio przeszkolonego personelu medycznego, a także duchownych” - oznajmiła Marta Kaczyńska.
Czytam felieton Marty Kaczyńskiej w tygodniku „W sieci” i nadziwić się nie mogę. Nie, nie chodzi o to, że córka pary prezydenckiej jest za in vitro i (w niektórych wypadkach) za aborcją (bo to akurat zaskoczeniem nie jest, jeśli weźmie się pod uwagę poglądy jej rodziców), ale o to, że chce ona, by w procedurze zabijania dzieci (trzeba przyznać, że nie ma mowy o wyjątku eugenicznym, co można uznać za pewien postęp, bo wydaje się, że ten został odrzucony) ze względu na nieodpowiednie pochodzenie i zagrożenia zdrowia matki (przypomnę, bo często się o tym zapomina, że jest to określenie dalece nieścisłe i może obejmować – i tak choćby w Hiszpanii było – depresję matki albo pogłębienie wady wzroku) uczestniczyli duchowni.
„Kobiety powinny więc w powyższych prawach mieć zagwarantowaną możliwość podjęcia świadomej decyzji przy wsparciu odpowiednio przeszkolonego personelu medycznego, a także duchownych” - oznajmiła Marta Kaczyńska. I pomijam już, że słowa „podjęcie świadomiej decyzji” oznaczają rozerwanie na strzępy albo otrucie żywego człowieka, ale o wiele ciekawszy wydaje się pomysł, by w procedurze selekcji ludzi do śmierci uczestniczyli także duchowni.
Szokującym jest pomysł, by ksiądz miał wyznaczać, czy dane dziecko można czy nie można zabić. Zgody na takie rozwiązania, ze strony ludzi wierzących, być nie może. A ksiądz, który zdecydowałby się w takiej procedurze uczestniczyć sam postawiłby się poza wspólnotą Kościoła, uczestnicząc w aborcji, co jest zakazane przez Kodeks Prawa Kanonicznego.
Sugestia ta jest jednak próbą wygodnego zrzucenia odpowiedzialności za zabicie na duchownych. Jest to także próba, mam nadzieję, że nieświadoma, ubabrania księży w krew niewinnych.