Kończy się zbiórka podpisów pod ustawą zakazującą handlu w niedzielę. Jest spora szansa, że ustawa ta przejdzie i w końcu rodziny będą mogły ten dzień spędzać razem.
Podczas podróży po Europie Zachodniej uderza jedna rzecz. Galerie handlowe, dyskonty, różnej maści inne sklepiki są pozamykane na osiem spustów. Można? Można. Gospodarka jakoś z tego powodu nie cierpi, dzieci mają rodziców w domu i chętniej wybierają się na spacer do parku niż na zwiedzanie galerii handlowej. Czas, żeby te standardy europejskie zaszczepić także w Polsce. W końcu zewsząd słychać, że to konieczne, bo inaczej cofniemy się do średniowiecza. Jest więc ku temu okazja. Handel od poniedziałku do soboty, a w niedzielę wolne. Od kupowania i sprzedawania. I – jeśli to możliwe – także od innych prac niekoniecznych.
Niedziela jest od świętowania, a nie od handlowania. Warto więc walczyć o ten dzień. Dla rodziny właśnie. Do tego nawołują nie tylko związki zawodowe czy politycy, ale także Kościół. I ten głos Kościoła, w słusznej sprawie, jakoś nie przypadł do gustu publicyście „Polityki”, Jarosławowi Makowskiemu. Co więc zarzuca on Kościołowi, który jednoznacznie wypowiada się na temat wolnej niedzieli dla pracowników handlu? Rzecz jasna hipokryzję. Jarosław Makowski na swoim blogu publikowanym na internetowej stronie tygodnika przedstawił, w swoim mniemaniu wręcz genialny, pomysł na sprawdzian, jak Kościół faktycznie ceni wolną niedzielę? „Kościół ręka w rękę z partią rządzącą i związkiem zawodowym „Solidarność” mówi o odzyskaniu niedzieli dla wypoczynku. Czy zatem gosposie i siostry zakonne też nie będą musiały stać przy garach w niedzielę?” – pyta zaczepnie publicysta.
Mowa jest o handlu, nie o pracy w ogóle. Ale to drobiazg. Logiczniej byłoby się przyczepić do tego, że w niedzielę działają przykościelne sklepiki, ktoś w nich przecież pracuje, zamiast odpoczywać. Albo organiści czy kościelni (a przecież funkcje te pełnią często także kobiety). Ale nie. Parafialne kioski zostały oszczędzone. Na cel zostały wzięte gospodynie i siostry zakonne gotujące obiad. Jak się już czepiać, to na całego. Tyle że jest jednak różnica między gotowaniem nawet niedzielnego obiadu, a pracą cały dzień w dyskoncie czy ubraniowej sieciówce. Poza tym gosposiami są często siostry zakonne, wdowy lub samotne kobiety. Jeśli mają dzieci, to często dorosłe. Raczej małe dzieci za nimi nie tęsknią. A jak wygląda taka tęsknota, mogłam przekonać się na własnej skórze, kiedy przez kilka miesięcy z rzędu musiałam być w pracy w każdą niedzielę (nie polegała ona na gotowaniu obiadu, a na pracy redakcyjnej). I chociaż dziecko miało w tym czasie tatę lub dziadków, wszyscy mieliśmy poczucie, że taka niedziela nie spełnia swojej roli. I nie chodziło o to, że wypoczęłam i nie wyspałam po tygodniu pracy, bo to w zasadzie nieistotny drobiazg. Odpoczęłam dzień później, kiedy miałam wolne.
Bo i nie o wypoczynek chodzi, nie o leżenie do góry brzuchem, a o wspólne świętowanie. O zatrzymanie się choć na chwilę w codziennej bieganinie. O wspólne ugotowanie obiadu, o wspólne jego zjedzenie, kiedy w tygodniu nie ma na to czasu lub możliwości. Chodzi o to, żeby móc być razem. To ważne także dla trwałości rodziny.
Idąc tropem Jarosława Makowskiego należałoby w niedzielę zamknąć kościelne media, szpitale, hospicja i inne miejsca prowadzone przez Kościół. W końcu w tych miejscach ludzie też są odciągani od rodzin. Oczywistym jest, że nie zawsze jest to możliwe. Wiele osób musi po prostu w niedzielę pracować. Ale jeśli dla jakiejś grupy można zawalczyć o ten wolny czas, to gra jest warta świeczki. O ile szpital działać musi, o tyle towar w sklepie nie ucierpi, jeśli postoi jeden dzień na półce w zamkniętym sklepie. A klient zapasy może zrobić wcześniej. Nie jest to niemożliwe.
Małgorzata Terlikowska