Terlikowska: Prolifer nie kretyn, swój rozum ma
Jak obrzydzić pro-life? Bardzo prosto, wyrwać parę zdań z kontekstu, dopisać własny komentarz, i gotowe.
Jeszcze do końca nie wybrzmiały echa ostatniego sejmowego głosowania, jeszcze po mieście wędrują ubrane na czarno niewiasty protestujące chyba tylko po to, żeby poprotestować, bo jako żywo nie mam wrażenia, żeby w jakiś szczególny sposób wolność kobiet została w ostatnich dniach ograniczona, dobra więc okazja, żeby znów przywalić proliferom. To, że jesteśmy bezduszni, mało empatyczni, wręcz okrutni, już mi się utrwaliło. Teraz za to empatią na prawo i lewo tryskają ci, którzy z opacznie rozumianym szacunkiem mówią o bękartach i kalekach, tudzież o zdeformowanych płodach.
Jako że retoryka środowisk pro-life jest zgoła inna, no to trzeba trochę im znów podokuczać. Na przykład recenzując antyaborcyjne publikacje. Faktem jest, że na każdy temat znaleźć można opracowania rzetelne, i takie, które sprawę traktują po łebkach. Także w dziedzinie pro-life. Niemniej jednak trzeba zauważyć, że zasadniczym plusem tychże publikacji jest to, że są to wydawnictwa niezależne i nie muszą pisać tego, co im przesyłają działy PR koncernów farmaceutycznych. Wręcz przeciwnie, mogą sobie pozwolić na to, by publikować badania pokazujące choćby negatywny wpływ antykoncepcji na zdrowie kobiet. Bo i taki też jest, choć producenci tych preparatów za wszelką cenę próbują to ukryć przed swoimi klientkami. A szkoda, bo wiedza ta pozwoliłaby sporej grupie kobiet zachować zdrowie, a czasem nawet życie, utracone z powodu przyjmowania hormonalnych preparatów.
Autorka tekstu wyśmiewającego obrońców życia ponoć przejrzała jakieś materiały przygotowane przez przeciwników aborcji. Niestety, trudno zweryfikować ich rzetelność, bo tytułów w tekście nie podano. Ponoć z troski o Czytelnika: „Celowo nie zamierzam podawać tytułów, dlatego, że moim zdaniem, wartość edukacyjna tych publikacji jest dość wątpliwa, a jednocześnie są napisane takim językiem, że niezorientowany chociażby w tematyce zdrowotnej Czytelnik mógłby uwierzyć w wiele nieprawdziwych informacji głoszonych przez autorów tych materiałów”. Dziękuję za troskę, ale może Czytelnik (pisany z szacunkiem wielką literą) mógłby sobie sam wyrobić opinię na temat tych materiałów. Szkoda, że swoich odbiorów portal uważa za ćwierćinteligentów, którym jedyną słuszną interpretację trzeba podać na tacy, bo inaczej nie zrozumieją, albo wyciągną – nie daj Boże – inne wnioski. Także więc wyłącznie z troski tytułów, ani autorów nie poznamy i nie sprawdzimy, czy faktycznie opracowania były kiepskie, czy autorka dokonała nadinterpretacji wyśmiewanych tez.
Pozostaje więc wierzyć na słowo autorce tekstu, a jednocześnie współczuć jej, bo z takim poświęceniem podeszła do zadania, że przypłaciła to uszczerbkiem na własnym zdrowiu. Informacje bowiem zawarte w publikacjach widmo były tak szokujące, że doprowadziły ją do bólu głowy, oburzenia, przerażenia i niesmaku jednocześnie. Jako dowód przytoczyła parę zdań na temat antykoncepcji, aborcji i syndromu aborcyjnego. W przypadku tego ostatniego wzburzenie wywołało stwierdzenie, że „dzieci aborcjonistek mogą też cierpieć z powodu zaburzeń psychicznych (…) aborcja jest skorelowana z częstszym paleniem tytoniu i piciem alkoholu... Mało tego, w dłuższej perspektywie czasowej kobiety, które przerwały ciążę częściej mają zaburzenia psychiczne niż te, które poroniły”. Nie wiem, co w tych stwierdzeniach jest szokującego, akurat ta kwestia jest dość dobrze na gruncie psychologicznych przebadana i nie ma wątpliwości, że aborcja rzutuje i na kondycję psychiczną matki, a także urodzonych przez nią dzieci. Widzę jednak, że łyknęła pani kłamstwo aborcyjnego lobby, że syndrom to wymysł obrońców życia. Otóż nie. Zapoznanie się nie z wyrwanymi z kontekstu informacjami, a z rzetelnymi opracowaniami tegoż tematu może faktycznie doprowadzić do przerażenia i bólu głowy, kiedy człowiek uświadomi sobie, jak bardzo aborcja destrukcyjnie wpływa na życie kobiety, jej rodziny, a także społeczeństwa. Trochę wysiłku nie zaszkodzi, by ten temat zgłębić.
Przekaz, jaki płynie z tekstu, jest obraźliwy dla środowisk pro-life. Zarzuca się im, że traktują kobiety jak osoby o niskim poziomie inteligencji. Czyżby dlatego, że piszą o tym, co w literaturze zwolenników aborcji raczej trudno znaleźć? Przepraszam bardzo, ale kobiety także mają prawo do wiedzy nie przefiltrowanej przez proaborcyjne okulary. Mają prawo do wiedzy podpartej niezależnymi badaniami, a nie tylko tymi zlecanymi przez koncerny farmaceutyczne. I nie dlatego, że są mniej inteligentne, tylko dlatego, że zasługują naprawdę. Szacunek dla czytelnika polega także na tym, że nie ukrywa przed nim niewygodnych faktów, nie manipuluje, tylko podaje się im je, nawet jeśli prawda boli czy szokuje.
Skoro jednak fakty przemawiają na rzecz środowisk pro-life, to trzeba i fakty, i środowiska wykpić. Można więc wyrwać trzy zdania z kontekstu, można zrecenzować publikację, ukrywając jej tytuł i autora, tak by nie można było przytoczonych tez zweryfikować, a wszystko po to, by podrzeć łacha z obrońców życia. A jak już zabraknie merytorycznych argumentów, zawsze można też proliferom pogrozić parasolką. Strach się bać.