Grupa kobiet, wkurzona na Sejm, że ten śmie zajmować się ochroną ludzkiego życia, ogłosiła właśnie strajk kobiet. Trzeciego października Polska ma zostać sparaliżowana.
Tego dnia mają nie działać szpitale, przedszkola, szkoły, sklepy. Zamknięte będą urzędy, zakłady użyteczności publicznej. Kobiety mają zrobić sobie wolne. Do tego namawiają je wkurzone feministki, które Sejm chce „ubezwłasnowolnić”, zdeptać ich godność i pozbawić podstawowego prawa, czyli prawa wyboru. „Prawica właśnie zmienia system wartości, na jakim opiera się polskie państwo. Tu nie chodzi o to, jak przerwać ciążę: jasne, że są na to sposoby i to prostsze niż wyjazd, bo jest aborcja farmakologiczna. Chodzi o prawo, o państwo, o pozbawienie praw obywatelskich połowy społeczeństwa. Niechciana ciąża, poronienie, nawet chęć odbycia badań prenatalnych - każde z tych zdarzeń automatycznie stawia kobietę poza prawem, gdy wejdzie całkowity zakaz aborcji” - wieszczyła w Radiu TOK FM Agnieszka Graff. Szkoda, że feministki mają problem z czytaniem ze zrozumieniem. Gdyby faktycznie wczytały się w projekt ustawy, a nie powtarzały te same od pół roku kolportowane przez nie kłamstwa, okazałoby się, że wcale nikt zamachu na wolność kobiet nie uskutecznia. Przy roniącej nie będzie stał prokurator, badania prenatalne będą przeprowadzane, a dzieci dalej będą leczone na etapie ciąży. Ale co tam fakty, kiedy nie o nie chodzi, tylko o zakaz aborcji.
Na portalach społecznościowych i na stronach organizacji feministycznych kobiety wzywane są do tego, by w przyszły poniedziałek zamiast iść do pracy czy na uczelnię, zrobiły sobie wolne – wzięły urlop na żądanie, opiekę nad dzieckiem, poszły na wagary. Wszystko jedno, byle nie stawić się w pracy. I przy okazji zagrać na nosie parlamentarzystom, którzy nie pochylili się z troską nad ich projektem ustawy pozwalającej zabijać dzieci do 12. tygodnia ciąży. Media już nawet informują, którzy wykładowcy będą na nieobecność przymykać oko. Pod warunkiem, że będzie ona spowodowana uczestnictwem w proteście, a nie zwykłym lenistwem.
Co ciekawe, protest został pomyślany tak, żeby się broń Boże nie przemęczyć. Co więc można zrobić w ramach protestu? Na przykład happening. Gdyby ten jednak okazał się zbyt męczący, albo jego organizacja za trudna można w ramach protestu udać się na spacer. Tylko trzeba pamiętać o czarnym stroju. Można na znak protestu usiąść w Satrbuniu i wybić sojowe latte, albo zrobić inną pożyteczna rzecz - oddać krew, zrobić zbiórkę rzeczową (na przykład karmę dla zwierząt), lub wyprowadzić psa w schronisku. I należy pamiętać o czarnym ubranku dla czworonoga, gdyby okazało się, że jest chłodno.
Czarne ubranie to warunek konieczny protestu. Bez niego nie można się pojawiać. Od paru dni zresztą czarne zdjęcia fruwają po internecie. I niekoniecznie wzbudzają entuzjazm komentatorów. Po protestujących w dość bezpardonowy sposób przejechała się Karolina Korwin-Piotrowska. „To płytkie, powierzchowne, byle jakie” - skomentowała. „Zachęca się do tego, by zrobić coś, co jest symbolem narcyzmu, materializmu, czegoś powierzchownego i dość głupiego. Daje poczucie iluzorycznej wspólnoty. To jest nic, to tylko focia”. A wojowanie focią to karykatura wojowania. Tak jak karykaturą walki z przemocą jest rysowanie na chodniku kwiatków czy serduszek. Niemniej panie nie ustają, krytyka im nie straszna, więc na złość PiS-owi postanowiły sparaliżować życie w kraju, ochoczo zainspirowane przez Krystynę Jandę.
Cóż, kiedy rozum śpi, budzą się demony. Ubrane na czarno, z zaklejonymi czarną taśmą ustami ruszają na miasto, żeby walczyć o to, by dzieci mogły umierać trute lub rozrywane na strzępy. Jeśli więc tego dnia panie chciałyby coś dobrego zrobić, niech zostaną w domu. Bo dziwna to moralność, w której więcej jest empatii dla pieska niż dla rozwijającego się ludzkiego życia.
Małgorzata Terlikowska