Szacuje się, że w Morzu Bałtyckim zatopiono nawet 50 tys. ton broni chemicznej. Substancje niszczą środowisko i mogą szkodzić ludziom – alarmuje „Nasz Dziennik”.
Gazeta wskazuje, że kontakt z podmorskimi truciznami może oznaczać śmierć, ciężkie nieuleczalne choroby i zmiany genetyczne. Poprzez spożywane ryby i inne owoce morza mogą się one dostawać do organizmów ludzi niemających żadnych związków z morzem. Wpływają też na stan podwodnego ekosystemu, szkodzą bioróżnorodności i bezpieczeństwu.
Raport Rady Państw Morza Bałtyckiego z 2016 r. wskazał, że jeśli pojemniki z bojowymi środkami trującymi i produktami ich rozpadu zaczną się masowo rozszczelniać, życie biologiczne w Bałtyku może w ogóle przestać istnieć. Do tego scenariusza jeszcze daleko, ale same trucizny podlegają stopniowej degradacji w kontakcie z wodą. Zagrożeniem jest jednak każde przypadkowe natrafienie na chemiczną amunicję lub pojemniki z truciznami, większość z nich leży wciąż na dnie i nie o wszystkich wiadomo.
– W razie wyłowienia bomby, pocisku lub beczki zawierającej niebezpieczne substancje, w ramach zarządzania kryzysowego problem będzie kierowany do likwidacji przez wojska obrony przed bronią masowego rażenia (OPBMR). Należy jednak rozważyć możliwość dopuszczenia do usuwania skażeń powstałych na skutek jakiejkolwiek awarii związanej z zatopioną bronią chemiczną również wyspecjalizowane, profesjonalne firmy prywatne lub państwowe – tłumaczy w rozmowie z dziennikiem prof. Stanisław Popiel z Wojskowej Akademii Technicznej.