Analizując reakcje światowej opinii publicznej po katastrofie malezyjskiego boeinga Stanisław Żaryn z tygodnika "W Sieci" przyznał, że trudno dziś nie zadać pytania, dlaczego tak bardzo różni się ona od tej, jaką mogliśmy zaobserwować po katastrofie smoleńskiej.
- Gdyby przyjrzeć się sposobowi w jak świat reaguje na zestrzelenie malezyjskiego samolotu trudno nie zadać pytania, dlaczego tak dramatycznie inna była reakcja na katastrofę smoleńską – mówił Stanisław Żaryn.
Dziennikarz tygodnika „W Sieci” podkreślił, że każde suwerenne państwo, które znalazłoby się na miejscu Polski w kwietniu 2010 roku, powinno sobie zadać pytanie, czy nie katastrofa nie była efektem zamachu. - Dziś cały świat nie ma wątpliwości, że Rosji nie należy ufać, a po katastrofie smoleńskiej było zupełnie inaczej - wskazał.
Żaryn przekonywał także, że kiedy porówna się trzy katastrofy: rosyjskiego Tupolewa w Moskwie, malezyjskiego samolotu i TU-154 M to okazuje się, że – w pewnym uproszczeniu – katastrofa smoleńska przypomina zestrzelenie boeinga.
Z kolei Piotr Gabryel podkreślał, że obie katastrofy różnią się od siebie. Przekonywał, że o ile w przypadku Boeinga777 zestrzelenie zdaje się niemal pewne, o tyle w przypadku rządowego Tupolewa – choć zamachu nie można wykluczyć, to więcej wskazuje jednak na to, że była to katastrofa lotnicza.
Publicysta „Do Rzeczy” zwrócił jednak uwagę, że w sprawie wyjaśnienia przyczyn tej katastrofy w sposób oczywisty zawiodła strona polska. - Mamy do czynienia z zaniechaniami ze strony polskiego rządu, prokuratury i komisji Millera, potem Laska - wymieniał. Gabryel wskazał także zaniechania dotyczące załogi wieży kontrolnej. - Powinna być próba postawienia ich w stan oskarżenia przez polskie organa ścigania - podkreślił.
Przypominając, że wrak wciąż spoczywa, niszczeje i jest okradany w Rosji stwierdził, że Donald Tusk powinien teraz wykazać się dużo większą stanowczością, aby sprowadzić go do kraju.
Polecamy Nasze programy
Wiadomości
Najnowsze
Sąd pogrążył Bodnara: zatrzymanie posła Romanowskiego było nielegalne. Parlamentarzysta zażąda 200 tys. zł