Siarkowska w "Politycznej kawie":Unijnym elitom, sędziom i opozycji wcale nie chodzi o praworządność
Gośćmi redaktora Tomasza Sakiewicza w programie „Polityczna kawa” na antenie Telewizji Republika byli: posłanka PiS, Anna Siarkowska, poseł PSL, Władysław Teofil Bartoszewski oraz redaktor Jacek Liziniewicz.
Na początku prowadzący rozmawiał ze swoimi gośćmi o antypolskiej rezolucji Parlamentu Europejskiego oraz niedawną wizytą w Polsce Komisji Weneckiej. Tomasz Sakiewicz ocenił, że Komisja Wenecka wykazała się rażącym brakiem szacunku dla naszego państwa.
– Komisja przyjechała po to, żeby zadawać pytania i dopiero potem wypracowała jakieś własne przemyślenia- próbował przekonywać Władysław Teofil Bartoszewski.
– Cieszę się, że pan Bartoszewski wie w przeciwieństwie do swojej koalicyjnej koleżanki, że Komisja Wenecka nie jest organem UE, tylko Rady Europy-podkreśliła posłanka Anna Siarkowska, nawiązując w tym kontekście do wypowiedzi Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.
– Komisja Wenecka nie ma takich prerogatyw, żeby przyjechać czy na zaproszenie organu, który nie ma takich kompetencji,czy z własnej inicjatywy do któregoś z państw i cokolwiek weryfikować. Komisja Wenecka była w Polsce prywatnie. To był prywatny przyjazd, stąd raport również nie ma charakteru właściwego co do tego, jakie kompetencje Komisja rzeczywiście posiada-oceniła Siarkowska.
– Pan marszałek Grodzki zupełnie przekroczył swoje kompetencje konstytucyjne. Opozycja, której jest przedstawicielem, czy nawet jednym z liderów, coraz rzadziej krzyczy: Konstytucja, Konstytucja! Bo tę Konstytucję stale łamie, jeżeli to służy interesom opozycji-stwierdziła polityk.
– Marszałek Grodzki zachowuje się jakby miał kompetencje do tego, żeby wzywać Komisję Wenecką, reprezentować polskie państwo na zewnątrz. Do tej pory czegoś takiego nie było, marszałek Senatu rzeczywiście reprezentował Polskę za granicą, ale w kontaktach z Polonią-zauważyła.
– Marszałek Grodzki ciężko pracuje nad swoim Trybunałem Stanu-stwierdziła rozmówczyni Tomasza Sakiewicza.
– Myślę, że jako komentatorzy, ale też politycy, przykładamy zbyt dużą wagę do Komisji Weneckiej czy nawet Rady Europy. Komisja, która ma nadzorować demokrację w Polsce, toleruje spokojnie, nawet nie wyobrażam sobie, żeby jeździła w tym samym celu do Moskwy, aby tam mówić o standardach demokratycznych-zauważył red. Jacek Liziniewicz.
Jest atak na reformę wymiaru sprawiedliwości i leżące obecnie w Senacie ustawy ze strony Parlamentu Europejskiego. Oglądaliśmy gorącą debatę parę minut temu. Jakie ma znaczenie to, co się dzieje w tej chwili w PE wokół reformy wymiaru sprawiedliwości?-pytał prowadzący.
– Musimy mieć świadomość tego, że gdyby rzeczywiście chodziło o praworządność w państwach Unii Europejskiej, każda debata musiałaby zaczynać się od sytuacji we Francji. Ale oczywiście nie o praworządność tu chodzi. Dzisiaj mamy do czynienia z zawiązaniem się pewnego rodzaju koalicji, współpracy pomiędzy trzema grupami: sędziami, zainteresowanymi utrzymaniem dotychczasowych przywilejów; politykami opozycji, chcącymi powrotu do władzy, a także politykami i biurokratami unijnymi, którzy chcą realizować swoje interesy sprzeczne z interesami państwa polskiego. Mówię tu np. o kwestii tzw. zielonego ładu, w ramach którego energia z węgla jest zła, z atomu jest zła, każda energia jest zła, jeśli tylko nie pochodzi z firm niemieckich, które celują w tej tzw. energii ekologicznej, gdzie w rzeczywistości chodzi o pieniądze- podkreśliła Siarkowska.
– W ramach tych interesów unijnych elit istotna jest także kwestia Nord Stream 2, gdzie te trzy grupy zawiązały pewnego rodzaju koalicje przeciwko Polsce i rządom Zjednoczonej Prawicy, które godzą w ich interesy na terenie naszego kraju. I to realne tło, w które chodzi o debacie na temat polskiej praworządności-dodała.
– Debatę wokół praworządności porównałbym trochę do sytuacji dorsza w Bałtyku. Odkąd weszliśmy do UE, słyszę, że trzeba chronić dorsza w Bałtyku. W związku z tym na polskich rybaków były nakładane limity. Jeżeli słyszymy, że trzeba chronić tego dorsza, zaczynamy myśleć, że coś w tym jest i może te limity połowu są rzeczywiście słuszne. Efekt 15 lat obecności w UE jest jednak taki, że mamy dziś zakaz połowu dorsza i praktycznie tego dorsza już nie ma. Pytanie w takim razie, po co było to 15 lat limitu, skoro efekt jest taki, że po tylu latach ochrony nie ma tego dorsza-tłumaczył Jacek Liziniewicz.
– Prawdopodobnie w grę wchodziły tu jakieś interesy. Chodziło o to, żeby zarobił np. Duńczyk a nie Polak. Z demokracją i praworządnością w Polsce jest dokładnie tak samo. Nikomu nie chodzi o to, żeby ludzi na demonstracjach nie pałowano, żeby do redakcji nie wchodziła ABW, dziennikarzy nie zamykano w więzieniach, nie inwigilowano, nie robiono akcji „Widelec”, nie szczuto na kibiców. To się wszystko działo w czasach rządów PO i Unia Europejska nie reagowała ani w żaden sposób się nie wtrącała. Jak zawsze chodzi o politykę i o to, żeby rządzili nasi koledzy- podkreślił publicysta.
– Trochę mnie dziwi, że w PE w głosowaniu wygrywa wizja, w której wybory wygrywa partia X, a rządzić ma partia, która nie wygrała wyborów samodzielnie. W moim przekonaniu niewiele ma to wspólnego z demokracją-podsumował.